czwartek, 13 stycznia 2011

Chleba naszego, powszedniego

Pisalam, ze pieke chleby. Codziennie. Zdarzaja sie jednak niechlubne wyjatki, ze piec mi sie nie chce. Wtedy kupuje angielski, tostowy. Sa to te chwile, gdy maz patrzy sie na mnie wilkiem. Dziewczyny natomiast (szczegolnie Emilka) sa uszczesliwione i w euforii pozeraja kromka za kromka. Coz, wychowane tutaj, na angielskim pieczywie, ktore w tak diametralny sposob rozni sie od polskiego, nie zasmakowaly w tradycyjnym chlebie pszennym, pieczonym na zakwasie zytnim, z chrupiaca skorka (mamo, dlaczego ta skora jest taka TWARDA?).
Przypominaja mi sie pierwsze chwile w Sheffield, gdy bylismy z G. bardzo zdziwieni faktem, ze w Angli jest tak paskudne jedzenie, ze Anglicy nie maja kuchni narodowej (bo czy ryba z frytkami to potrawa narodowa?) i ze nie maja NAWET normalnego chleba. I wydawalo sie nam, ze gdyby tylko KAZDY Anglik choc raz sprobowal polskiego chlebusia ( i kielbaski), to w zyciu nie tknalby tostowego kingsmilla. Teraz, obserwujac wlasne corki widze, ze nic bardziej blednego. Dla nich "chleba naszego, powszedniego" znaczy cos innego niz dla nas.

1 komentarze:

Hania pisze...

Cos w tym jest.Kwestia przyzwyczajenia czy co?Niestety,nasze dzieci szybciej niz my wtapiaja sie w ta kulture.Lukasz uwielbia angielskie kielbaski,Piotr pozera angielska fasolke z puszki.A skorki od chleba tez nasze dzieciaki nie lubia;)

Współtwórcy