niedziela, 23 września 2012

zdjec i wspomnien troche

Romek buduje juz pierwsze zdania zlozone. Ostatnio w czasie jazdy autem pocieszal mnie: "To nic, ze troche pada deszcz" - wie, ze mama nie lubi takiej pogody. Potem uslyszal jakis szlagier w radiu i mowi, ze lubi ta piosenke, a gdy i kolejna mu wpadla w ucho stwierdzil roztropnie, ze lubi duzo piosenek, co mysle, ze znaczylo po prostu, ze lubi sluchac muzyke w ogole.
Ciagle tez "zamecza" tate swoimi rolniczymi zapedami: "Trawa duza jest, trzeba kosic!"
Smieszny z niego gosc, nie wiem kto go nauczyl rozpoznawac wsrod tylu marek samochodow audi - moze dlatego, ze maja charakterystyczne 4 kolka w logo? A moze dlatego, ze Emi oszczedza swoje kieszonkowe i zbiera na biale audi A4? (narazie uzbierala 50 funtow! Do osiemnastki, przy sporej konsekwencji, a tej jej nie brakuje, moze uciula na swoj pierwszy samochod?)
Wczoraj wieczorem, tuz po kapieli dzieci przyjechal do nas teatr i odbylo sie prawdziwe przedstawienie pod tytulem "Krolewna Sniezka" - w rolach glownych Ninka (jako Sniezka), Emilka (jako macocha, krasnoludki a na koncu ksiaze) oraz Romek, ktorego rola nie do konca byla jasna, poza tym, ze tuz przed pierwszym dzwonkiem zezarl dziewczynom najwazniejszy rekwizyt - zatrute jablko. Potem biegal po scenie przebrany za Thomasa, albo wskakiwal do nas na widownie. Wszystko to jest nagrane i pewnie kiedys w przyszlosci dzieci beda sie zasmiewac z tych wystepow ogladajac rodzinne filmiki. My mielismy wczoraj swietny ubaw!

A tu juz kilka zdjec z wakacji, bo jak pisalam gdzies wczesniej aparat lezal przez prawie cale 7 tygodni w etui, wiec pamiatek z wakacji tez niewiele mamy. To nic. Jako pierwsze przedastawiam  moje ulubione zdjecie dokumentujace piekny, sloneczny, cieply poranek: 10 rano i 30 stopni! Czyz to nie brzmi swietnie!

 
 
 A tu juz fascynacja plastyczna tego wyjazdu: bibula! Jakiez cuda z niej powstawaly trudno nawet opisac, tutaj Emi prezentuje swoja lalke (o szkielecie z butelki pet). Zostala na pamiatke w Strozy, w domku, za rok bedziemy ogladac.


 I kolejna aktywnosc wakacyjna, ulubiona przez maluchy: lody na rynku w Myslenicach. Chociaz wlasciwie troche przeklamalam, bo lody, czy to na rynku, czy nad rzeka, czy w kazdym innym miejscu smakowaly tak samo wysmienicie.


Na borowki sie nie zalapalismy juz, krzaczki byly ogolocone, ale za to jerzyny jedlismy kilogramami. Wyjezdzalismy na sam szczyt gory, do lasu, a tam na polanie mielismy "swoje" krzaczki jerzynowe, wprost uginajace sie od owocow. Najpierw jedlismy do rozpuku, potem robilismy zapasy, ktore w domu, kulturalnie, z cukrem i smietanka palaszowalismy na podwieczorek.


 Przez 3 dni pogody nie bylo (20 stopni i deszcz), grzalismy sie wiec przy kominku i pieklismy w nim ziemniaki:



Jesli juz tak kulinarnie sie zrobilo, to wspomne, ze najedlismy sie do syta kukurydzy i... malin.


Wieczorami Emi i ja czytalysmy ksiazki. Reszta spala.


No i rzecz jasna spedzalismy mnostwo czasu nad Raba.


Niektorzy cwiczyli plywanie.


 Odwiedzalismy tez rodziny, chodzilismy po krakowskim rynku i na kilka randek udalo sie nam wyskoczyc.
Wypoczelam do tego stopnia, ze nawet nie bardzo przejmuje sie wstretna pogoda angielska, najwidoczniej naslonecznilam sie dostatecznie, z czego sie bardzo ciesze.

środa, 19 września 2012

codzienne sprawy

Siedze dzis z trojka dzieci w domu - Ninka chora najbardziej, Emi pokaszliwala, Roman dla towarzystwa choruje. Wzorowo zajmuja sie soba i razem bawia, wiec ugotowalam pyszny obiad. Stesknilam sie juz za swoja kuchnia, w Polsce mielismy "polowe" warunki w domku letniskowym - ledwo zipiaca, jednopalinkowa kuchenke elektryczna, kominek (na pieczenie ziemniakow na przyklad) i grilla, z ktorego jedzenia nie lubie. Stolowalismy sie wiec glownie na miescie, a raczej na wsi oraz u rodziny. I po tych wszelakich doswiadczeniach kulinarnych z nieskrywana satysfakcja stwierdzam, ze bardzo dobrze gotuje - lubie te swoje miesa duszone, kotleciki, zupy i wszystko inne wlacznie z wypiekami. Caly tydzien chorowania przede mna (bo nie wspomnialam, ze ja rowniez podlapalam chorobsko), wiec sie kulinarnie wyzywam. I nie odbiegajac od tematu wielka zmiane u Ninki musze zaznaczyc - z niejadka, panny wybrzydzajacej przy kazdym posilku przeobrazila sie po wakacjach w dziecko, z ktorym nie ma najmniejszego problemu przy jedzeniu. Moja teoria jest nastepujaca: po tych kilku tygodniach "srednio" smacznych obiadow docenila domowe jedzenie. Nie ukrywam, ze cieszy mnie to bardzo.
I jeszcze cos z wczoraj i z dzisiaj rana. Nocnik to u nas calkiem swieza sprawa, Romek dopiero od tygodnia nie chodzi w pieluszkach, wiec jeszcze nie do konca daje sobie rade z nakladaniem spodni i majtek, nie wspominajac nawet o wycieraniu pupy. Wczoraj Ninka, a dzis Emilka z wlasnej inicjatywy (i bez mojej wiedzy) pomogly mlodszemu bratu w tych sprawach. Ninka zbiegla potem do mnie na dol do kuchni i z duma oswiadczyla co zaszlo. Jestem pod wrazeniem opiekunczosci i troski oraz ich wlasnej inicjatywy w tym wzgledzie! Nigdy nikogo nie zachecalam do opieki nad mlodszym rodzenstwem, wychodzac z zalozenia, ze jak beda chcialy, to pomoga, a jak nie, to i tak sie przy swoich dzieciach napracuja, wiec nie ma co ich obciazac maminymi obowiazkami w dziecinstwie. A tu prosze bardzo, taka niespodzianka! Dla mnie jest to ewidentnie dowod na to, ze rodziny wielodzietne fukcjonuja jednak troszke inaczej niz te obecnie najmodniejsze modele 2+1 lub 2+2.

poniedziałek, 17 września 2012

wrzesien

Najdziwniejsza zachcianka ciazowa (a moze lepiej nazwac to objawem ciazowym?) jaka mi sie w zyciu przytrafila byl wstret do internetu, albo moze szerzej: do pracy na komputerze. Przesuwanie ekranu w gore i w dol powodowalo cos na ksztalt mdlosci w zoladku i zawrotow w glowie. Wytrzymywalam maksymalnie kilka minut wpatrywania sie w ruchomy obraz. Teraz mam dokladnie to samo. Co zreszta mnie nie bardzo dziwi po wynikach piatkowego usg, ktore tylko potwierdzilo moje bardzo mocne przypuszczenia co do plci naszego czwartego dziecka. Tym razem, podobnie jak 3 lata temu poczatki ciazy oznaczaly absolutny wstret do wszelkich chemikaliow (niemoznosc umycia glowy szamponem, odruch wymiotny na najdelikatniejszy zapach proszku do prania, mdlosci po umyciu zebow itp). Tak jak "przy Romku" tak i teraz wszystko to bylo absolutnie przytlaczajace i zameczajace mnie. Po kilku tygodniach takiego samopoczucia bylam niemalze pewna, ze to musi byc chlopiec. No i od piatku wiemy juz na 100%, ze do brzucha mozemy zwracac sie "on", a ja moge kompletowac "meskie" spioszki ;-)

Wielka dziura w blogu straszy, a byly po drodze piekne wakacje w Polsce, najpiekniejsze wakacje od 7 lat, a ja nie mam za bardzo checi wgapiania sie w monitor i spisywania tych tygodni. Mdlo mi sie robi od komputera i raczej bedzie to widoczne tutaj az do lutego. Zdjec prawie wcalenie robilam, dobrze, ze choc czesc rodziny podeslala swoje fotki, wierze, ze uda mi sie je tutaj kiedys wsadzic.

Najbardziej w tym blogowym lenistwie zal mi uciekajacego dziecinstwa Emi, Ninki i Romka i tego, ze bedzie tu brakowac wpisow o ich zyciu, o tej codziennosci naszej. Niepostrzezenie Romek wyrosl na chlopczyka, ktory jest bardzo rezolutny, samodzielny, wygadany i sam sika do kibelka (ha, coz za zmiana, 20 tygodni bez pieluch!). Zaczal tez, idac za przykladem starszych siostr pieknie rysowac, pojawiaja sie portrety calej rodziny, traktory, zwierzeta, samoloty. Ninka nabrala odwagi i az sie rwie na basen i na karate. Zaczela opiekowac sie mlodszym bratem, w granicach rozsadku oczywiscie, sprzeczki i walki o ulubione zabawki tez sie zdarzaja. Emilka jeszcze nie jest nastolatka, ale tez podrosla sporo w czasie wakacji (syndrom przykrotkich spodni i bluzeczek), zadaje coraz trudniejsze pytania i na potege czyta (wlasnie zaczela "Hobbita" po angielsku...). Jest juz w juniorach, sama wychodzi ze szkoly do domu, nie ma juz odbierania jej spod opieki nauczyciela, zaczela nauke hiszpanskiego w szkole.
Bede sie starala uzupelnic troche. Chyba obiecuje.

Współtwórcy