wtorek, 30 września 2008

Dzieci chore.

A dzis dla odmiany bedzie tekstowo, bez zdjec zupelnie. Nie ma kogo fotografowac, bo 3/4 rodziny sie pochorowalo i wyglada "nie wyjsciowo". Cudem jakims uchowala sie autorka bloga, wiec notuje, ze:
1. Emilka ma zapalenie ucha
2. Ninka ma problemy gastryczne
3. Grzes ma cos innego, ale nie zdiagnozowane porzadnie

Miska dostala antybiotyk (pierwszy w zyciu) i pani doktor stwierdzila, ze mala moze chodzic do przedszkola. Pogoda u nas koszmarna, wiec Emi zostanie w domu do konca tygodnia. Ninka ma jutro badania, wyniki w piatek i trzymamy kciuki, by byly dobre.

W nastepnym wpisie okaze sie, ze Matka zwariowala. Na glowe upadla na dobre. Bedzie zdjecie i wyjasnienia. Ojciec zreszta tez oszalal. Inaczej troche niz jego zona. Fota tez bedzie.

niedziela, 28 września 2008

Kolorowo

Jaki piekny pogodowo weekend. Kilka zdjec ze spacerow wklejam.



My tylko PATRZYMY na te karpie:


Nina prowadzi na plac zabaw. Za nia Emi na hulajnodze zasuwa:


Emilka i Nina w "SureStart Daddies" co sobote spotykaja sie z innymi dziecmi i ich tatami, by wspolnie cos porobic. Na przyklad takie wyklejanki:


Marzyciele:

Emilka oprowadzila siostre po ogrodzie botanicznym. Za raczke. Wygladalo to slodziutko.

czwartek, 25 września 2008

Codzienne historie

Spogladajac na sloneczne zdjecia z poprzedniego wpisu mozna wysnuc bledny wniosek, ze jest u nas cieplo jak w lecie. Nic z tego - i tutaj jesien zawitala, aczkolwiek mniej sroga, z przeblyskami slonca i z calkiem milymi 16 stopniami powyzej zera. Emilka powraca wspomnieniami do wakacji i narysowala nam na sciane kuchenna przepiekny rysunek pod tytulem "Rodzina pod namiotem" - tytul zreszta pro forma nadany, bo widac przeciez kto gdzie stoi. A jesli nie widac, to sa podpisy - rowniez w wykonaniu mlodej.
Milka ma - jak kazdy - swoje zwyczaje. Jednym z nich jest codzienny "rysunek do pracy" dla taty. Gdy tylko zbliza sie pora sniadaniowa Emi zbiega do kuchni, gdzie miesci sie jej warsztat malarski i rysuje dla taty. Moze to byc albo kolorowanka, albo zwykly rysunek. Robi tak juz od bardzo, bardzo dawna, a tata zbiera wszystkie jej prace u siebie w biurze. Dla mnie natomiast Misia robi kolorowanki i przynosi mi codziennie co najmniej jeden rysunek z przedszkola. Mlodsza siostra podpatruje ja i rowniez zaczyna rysowac. Ostatnim dokonaniem Ninki jest kolorowanie uszu i oczu roznych zwierzatek. Lubi tez, gdy sie jej rysuje, a ona albo zgaduje co to jest, albo sama wydaje polecenia co reka rodzica ma nabazgrac.


Fajniejsze jednak od rysowania wydaje sie obecnie Nineczce tanczenie. Bez muzyki nie ma zycia - kroluje Sting, ktorego ukochane "Do, do, do" zostalo rozszerzone do kilku innych utworow ("Roxanne", "Message in a bottle", "Walking on the moon"), aczkolwiek Nina zaczela ostatnio gustowac w raeggae (Inner circle "Bad boys"). Jej tance sa mieszanina pogo z chodziarstwem Korzeniowskiego. Wszystko przez to, ze mala nie umie jeszcze podskakiwac i namietnie sie tego uczy. Aby oderwac sie od podlogi uzywaja przeroznych sposobow oraz wszystkich czterech konczyn doprowadzajac swymi wygibasami nasza trojke do wybuchow smiechu, a samej pozostajac lekko zdziwiona nasza reakcja. I znow klania sie jakis filmik, bo slowa i zdjecia (niestety) nie oddadza tego w pelni.

No wlasnie, jakiz ten swiat fascynujacy do gory nogami!

No i kolejna zmiana - Ninka sama umie dojsc do Norfolka spod naszego domu. Dystans calkiem to spory -dla doroslego, normalnym krokiem bedzie z kwadrans. Nam zajmuje to czywiscie o wiele, wiele dluzej, ale przeciez nigdzie sie nie spieszy. Przynajmniej dopoki jest slonecznie.

poniedziałek, 22 września 2008

A w Sheffield

Po tygodniowej wycieczce do Krakowa doceniamy nasze luksusowe zycie w Sheffield. Ciche, spokojne, bez zakorkowanych do granic mozliwosci ulic, bez huku, chaosu, halasu, smrodu spalin i rzeszy turystow rozdeptujacych wszystko dookola. Kazdy medal ma dwie strony, a kij konce. I to, co kiedys nie zawadzalo, dzis jest nie do przyjecia. Bez watpienia jest nam tutaj lepiej - luksusu mieszkania w cichym miescie nie bedziemy mieli w Krakowie, kultury osobistej panujacej na angielskich drogach nie przeniesie sie na zatloczone polskie ulice pelne znerwicowanych kierowcow. Przykro jest to zauwazac, lepiej byloby nie dostrzegac i szkoda wielka, ze zaczelo mi przeszkadzac tyle rzeczy. Opryskliwy ton ekspedientki w sklepie, urzedniczki rzucajace dokumentami (!!!), totalny balagan w przepisach (Nina nadal paszportu nie ma. Dla porownania: Anglikom wyrobienie tego dokumentu zajmuje tydzien, a wnioski zglasza sie on line), ludzie wpychajacy sie do autobusow i tramwajow (a gdzie kolejka? nie, zapomnij, kto pierwszy ten lepszy!), zadnego "przepraszam", gdy w barze czekalam na pierogi bagatelka 20 minut... itp, itd. I jeszcze jedno gorzkie spostrzezenie: na ulicach usmiechaja sie jedynie 2 kategorie ludzi: mlodziez (licealna) i zakochani. Cala reszta jest nie tyle nawet smutna, co po prostu nadeta jak balon. Mieszkajac tam nie dostrzegalam tego przedziwnego zjawiska, przyjezdzajac do Polski jakis czas temu zauwazalam je, ale nie specjalnie mi wadzilo, ale ostatnio zaczelo mnie to smutactwo po prostu denerwowac. Dojsc przyczyn jego jest bardzo trudno, bo przeciez Polska to taki piekny kraj, wszystkiego jest tam pod dostatkiem: cudowna przyroda, piekne, rozwijajace sie w ekspresowym tempie miasta, wspaniala pogoda (z cieplym latem i sniezna zima), rozlegle przestrzenie dzikiej przyrody, lasy, morze, gory, jeziora, rzeki. Czy ludziom zyje sie az tak trudno? Ponoc bezrobocia nie ma w Krakowie, pieniedzy tez nie widze, zeby krakowianom brakowalo, bawia sie co weekend na rynku do bialego rana. Wiec o co chodzi???


Tak wiec pelni zadumy i przemyslen startujemy w jesien angielska. Zaczyna sie calkiem obiecujaco od przepieknej pogody, slonca i ciepelka. Na poczatku tygodnia Emilka w koncu poszla do przedszkola. Po pierwszym dniu nie mozna jej bylo do domu wyciagnac - chciala jeszcze zostac i pobawic sie z przyjaciolkami, za ktorymi sie - najwidoczniej - bardzo stesknila.
Porzucila rowniez swojego smoka! Czy to wplyw naszej wycieczki do grodu smoczego tak na nia wplynal, czy tez moze troche wydoroslala i uwaza, ze smokami bawia sie tylko male dzeci? W kazdym razie, obecnie na topie sa rekiny.

Nina zaczela przesypiac cale noce. Wreszcie! Juz kiedys polepszylo sie jej ze spaniem, potem znow pogorszylo, a dzis znow jest bardzo dobrze, wiec doprawdy nie wiem, czy jest to zmiana stala, czy jedynie chwilowa, ale i tak bardzo przyjemna. Przesypianie calej nocy jest doprawdy najwieksza zyciowa przyjemnoscia, jaka moge sobie obecnie wyobrazic. I dopiero po kilku nocach pelnego wypoczynku (7, 8 godzin snu) widze jakie mi sie chroniczne zmeczenie uzbieralo na koncie... moglabym spac i spac i spac bez przerwy.



No, moze z malymi przerwami na weekendy rodzinne. W sobote wybralismy sie do lasu na grzyby. Przygotowani za bardzo nie bylismy (nawet koszyczka nie wzielismy), bo grzybiarze z nas sredniawi.


Mimo tego, udalo sie nam, bez specjalnych wysilkow i zaglebiania sie w las znalezc az 4 grzyby:

Jadalne, aczkolwiek jako amatorzy nie wiemy dokladnie co znalezlismy - borowiki, podgrzybki, maslaki, czy moze cos innego?

W kazdym razie dotlenilismy sie porzadnie i napatrzylismy na cuda natury:



A w niedziele, no prosze, jak w lecie, sukienka na ramiaczkach, sandalki, okularki, full luz:

Tata i corka w drodze powrotnej z kosciola:



Nowe dekoracje spacerowe:




Emilka zaczela przeobrazac sie w dame: do miasta bierze ze soba torebke, a w niej swoja komorke (spadkowa po mamie) i kilka innych niezbednych szpargolow:



niedziela, 21 września 2008

home, sweet home



Juz tydzien temu wrocilismy do domu, ale czasu ciagle brak, wpis do bloga odkladam z dnia na dzien i jesli dzis nie uzupelnie, to marne szanse, ze zrobie to kiedykolwiek. Tak wiec, bedzie skrotowo ( w koncu jest niedzielny wieczor...) i raczej zdjeciowo.
Pojechalismy na dobre wyprowadzic sie z Polski. Po prawie trzech latach "zawieszenia" miedzy UK a Pl zlikwidowalismy nasze krakowskie lokum stajac sie tym samym emigrantami pelna geba. Od tej pory przylot do Krakowa bedzie wizyta "u kogos", a nie powrotem do wlasnego mieszkania - to bardzo duzo zmienia, zamyka pewien rozdzial w zyciu i unaocznia ogrom wydarzen jakie za nami. Spakowanie wszystkiego w pudla, rozkrecenie szaf, wywiezienie mebli zajelo nam prawie caly tydzien. Wracajac do Sheffield bylismy wszyscy bardzo zmeczeni nie tylko wrazeniami z wycieczki, ale tez zwykla fizyczna praca.
Dziewczyny czuly sie tam doskonale - bezblednie przypomnialy sobie czlonkow rodziny (glownie mowie tu o Ninie, ktora przy ostatniej wizycie miala przeciez niespelna rok). Babcia Marysia porwala nam Emilke na cale dwa dni. Najpierw wybraly sie (razem z ciotka Teresa i wojkiem Ryskiem) do zoo:



A nastepnie zwiedzaly zamek na Wawelu:


I poszukiwaly smoka:



Emi poplynela tez z babcia w swoj pierwszy krotki rejs katamaranem do Tynca i z powrotem! Wrocily poznym wieczorem, zmeczone, zadowolone i... niestety bez zdjec dokumentujacych ta babska przygode. Nina w tym czasie czarowala dziadka Jurka pozujac do zdjec w kapeluszu:



A tu juz z ciotka Beatka. Emi zajada sie najpyszniejszymi na swiecie winogronami z babcinych winorosli:



Dziewczyny zaliczyly rowniez wizyte w osiedlowej piaskownicy (w Anglii nie ma nigdzie piaskownic - kiedys mnie to dziwilo, dzis wydaje sie oczywistoscia przy tutejszej deszczowej pogodzie):



I ze dwa razy udalo sie nam wyrwac na Rynek. Tutaj Mama z dodatkowym wozkiem, w ktorym spi malutki Stas (syn Agi):



A poza przyjemnosciami - jak juz wyzej wspomnialam - bylo pakowanie, rozkrecanie, ukladanie, segregowanie, wyrzucanie, skladanie, podnoszenie, wywozenie...


Az nasz dom powoli zaczal wygladac tak:



Dziewczyny mialy radoche, bo nagle "przybylo" metrow, mozna bylo biegac do woli, a gdyby rower byl na skladzie, to i na tor wyscigowy znalazloby sie miejsce!

Tak wiec wrocilismy do domu. Nie zamykajac sobie jednak do konca furtki z napisem "Krakow", ale o tym przy nastepnej wizycie...

piątek, 5 września 2008

Lingwistycznie i czestochowsko

W czasie, gdy najmlodsza czlonkini naszej rodziny uczy sie wymawiac wlasne imie, warto przygladnac sie blizej nazywnictwu, jakie stosuje ( i nie tylko zreszta ja) do okreslenia moich corek. Od czasow zamierzchlych (sprzed dzieci) "przyjelo sie", ze imie jest rzecza calkiem symboliczna i stanowiaca jedynie przyczynek do wszelkich zmian, udziwnien, zdrobnien i zgrubien, ukwiecen i innych zabiegow lingwistcznych sluzacych rozmaitym celom. O celach pozniej, narazie o imionach samych w sobie.

Imie dla Emilki wybieral Tata. Bylam tak przejeta zblizajacym sie porodem, ze trudno bylo mi zdecydowac sie na ktorekolwiek z kilku wybranych. I dobrze. Bo na liscie byly rozmaite kwiatki... Szybko po porodzie okazalo sie, ze Emilka bedzie dziewczynka o tysiacu imion - najpierw bylo urocze i slodkosciowe Milka, nam jednoznacznie kojarzace sie z czekolada. Potem zapanowala moda na Emme (wymawiane z podwojnym, pretensjonalnym "m"). Wreszcie wpadlismy na pomysl nazywania corki Emi. Tak zwracamy sie do niej najczesciej. Ale nie tylko tak. Zostaje przeciej Emilia, Emka, Milula, Milencja i najslodsze ze wszystkich Mimi oraz Miminka. Miminke wymyslila sama Emi, co zreszta jest gdzies na filmikach rodzinnych nagrane i doprowadza Mame niezmiennie do lez wzruszenia.

Potem pojawila sie Nina. Dlugo musialam namawiac Tate na to imie, ale sie udalo (juuupi!). Nina od poczatku byla Nina, Nineczka, a starsza siostra wymyslila dla niej Ninunineczke (!) Obecnie Nina jest Nin, oraz Ninusem. Ninus to taki maly smok, w ktorego wciela sie najmlodsza, nie bedac zreszta do konca swiadoma roli, w jaka wtlacza ja Emi wczasie wspolnych zabaw. Oprocz tego Nina jest Ninula, Ninencja i Nincia. To ostatnie jest zdecydowanym faworytem lingwistycznym Mamy.

Tak wiec nie jedno imie kazda z dziewczyn nosi :-)

Tradycja, jak pisalam wyzej, nadawania mnostwa imion, wziela sie z czasow sprzed dzieci, gdy to psy robily nam za dzieci. Byla suczka Daczes i pies Falko. Daczes szybko okazala sie byc Daczula, Daczencja, Daczusia, Daczulerka (!), Daczka. Falek natomiast zwany byl Felor, Feilor, Falul, Falus, Felek, Fallus... Najsmieszniejsze jest to, ze psy nasze reagowaly na wszystkie z powyzszych imion - pewnie sie biedulki przyzwyczaily, ze nalezy reagowac na cokolwiek zaczynajace sie na D w wypadku Daczes i na F w przypadku Felka.

Inicjatorem tych zabaw z imionami jest moj maz. Z zawodu architekt, z usposobienia kabareciarz. A poniewaz nuuudzi sie potwornie ostatnimi czasy w pracy, sle mi maile wierszowane, by czyms te nude zabic. Ja natomiast cytuje je tutaj, by ku pamiatce i "przestrodze" potomnym przekazac:

"Byla kupa i dwie kawy

Calkiem dzis ten dzien ciekawy."

"Rysowalem dzis detale,

Chociaz sie nie chcialo wcale."

Tytul: W biurze

"Cada z rana odpalilem,

Wnet go jednak w dol zrzucilem,

Czytam newsy,Wtem wszedl szef...

W czaszce mi buchnela krew,

Mysle: pracy koniec nieciekawy!On zas: herbaty chcesz czy kawy?"

Tytul: 16:00

"Walne zaraz lbem o stol

Jeszcze godzina i pol"

Tytul: internetowa prognoza pogody

"Otworzylem bi bi si

i chec zycia spadla mi"

Byl jeszcze jeden o pracoholiku i mece jaka jest dla owego praca w UK, ale nie przytocze, bo niecenzuralny i nie nadaje sie do dzieciowego bloga. Wydawcow zainteresowanych poezja pana G informuje, ze tomik jest jeszcze w przygotowaniu...

czwartek, 4 września 2008

Domowo

Gdy jest tak jak dzis - zimno, ciemno, pochmurno, wietrznie, deszczowo - a jest tak calkiem czesto, siedzimy glownie w domu i broimy. Prym wiedzie Emi, aczkolwiek mlodsza siostra szybko sie uczy! Mam nadzieje, ze fascynacja malunkami na ciele zakonczy sie u naszej corki w wieku przedszkolnym i nie zostanie przedluzona na lata kolejne pod postacia wszelakiej masci tatuazy ;-)


Emi zafascynowana smokami, buduje dla nich JAME. Tutaj widzimy gustowna jame z koca, poduszki, stoliczka grajacego i "takiego czegos" do robienia brzuszkow:

Posiadanie starszej siostry ma swoje zalety: Emi organizuje Nince mnostwo zabaw, a gdy jej zabraknie, to troche jest smutno w domu:

No tak, tego sie mozna bylo spodziewac: Emi pod komputerem slucha Stinga:

Mowilam, ze Nina szybko sie uczy!


A na koniec troche obrazow ruchomych wraz z podkladem muzycznym w wykonaniu Niny:


Współtwórcy