poniedziałek, 20 lutego 2012

Dla odmiany: pracowity poniedzialek














Ufff, alesmy sie dzis najezdzili i nachodzili. Po powrocie do domu nikt nie wspominal nawet o kolejnym spacerze, kapiel trwala (gora!) 15 minut, a o 18:10 wszystkie dzieci juz chrapaly. Mielismy w planach dostac sie na druga strone wyspy, droga, ktora na google maps wygladala na calkiem dostepna. W rzeczywistosci bylo troche inaczej: nie dosc, ze waska i bez pobocza/chodnika, to na dodatek w przebudowie i bardzo ruchliwa. Innej drogi nie bylo, wiec zrezygnowalam i poszlismy na spacer po bezdrozach i dziurach oraz pobawilismy sie chyba z 2 godziny na plazy. Piasek jest fantastyczny: wystarczy poszukac muszelki, jakies wodorosty, stary patyk, kamyczek i mozna sie bawic.
Zrobilam zdjec ile bateria w aparacie pozwolila. Majac w pamieci, ze jutro ostatni dzien tutaj samoistnie nasuwaja mi sie rozne przemyslenia i podsumowania. Najwazniejsze z nich jest takie, ze MIMO WSZYSTKO bardzo dobrze sie tutaj czuje. Nie wiem, czy jest to kwestia jezyka angielskiego, ktorym wlada absolutnie kazdy, czy jest to ta charakterystyczna bliskosc poludniowcow w kontakcie z drugim czlowiekiem? Pewnie i jedno i drugie po trosze sprawiaja, ze miejsce absolutnie obce staje sie przyjazne juz po kilku dniach. Ludzie sa tak zyczliwi, serdeczni, usmiechnieci, ze az milo jest pogawedzic przy kazdej nadazajacej sie okazji. Napisalam, ze mimo wszystko czuje sie tutaj fantastycznie, bo w rzeczywistosci miejsce to nie ma uderzajacych walorow estetycznych. Owszem, klimat na fotki jest, owszem waskie uliczki, kolorowe domeczki, palemki i kaktusy fotogeniczne, ale brzydoty, momentami szpetoty, betonu, zniszczonych plaz, wstretnych reklam i bylejakich bud z hot - dogami nie brakuje. Przypomina mi sie piekna Korsyka... Hmmm, przyrodniczo (niestety) Malta nawet sie nie umywa do tamtej wyspy. No, ale jak pisalam, czuje sie tutaj tak dobrze, ze wszystko zostaje jej wybaczone ;-)
Mam jeszcze 2 krotkie spostrzezenia: pierwsze dotyczy turystyki. Nawet nie sadzilam, ze "zachodnich" turystow (w sensie: "przy kasie") az tak bardzo naciaga sie na rozne wydatki! Doskonalym przykladem tego jest sytuacja, ktora miala miejsce zaraz po naszym przybyciu tutaj. Pewna mila pani chciala mnie naciagnac na kupno biletu na autobus, ktory mial mnie obwiezc po Malcie. Koszt przejazdu autobusem to 15 euro od doroslego i 9 euro od dziecka. Bilet byl wazny przez jeden dzien. Na dworcu autobusowym za calodzienny bilet na wszystkie linie zaplacilam 2,60 euro za swoj bilet i po 50 eurocentow za bilety dziewczyn! Jest roznica w cenie, prawda? Wazna uwaga: nigdy, przenigdy nie korzystac z ofert all inclusive, ani tego typu wabikow na leniwych/niezaradnych/zagubionych turystow z "zachodu".
A drugie spostrzezenie dotyczy czegos takiego jak odczucie ciepla/zimna. Obiektywnie powiedziec "jaka jest pogoda" nie sposob. Dla nas bylo tutaj cieplutenko i pieknie. Slonca nalapalismy przez tych kilka dni tyle, co przez miesiac w UK nie widzimy. Kurtki prawie przez caly czas nosilam "na wszelki wypadek" na wozku. Miaszkancy Malty natomiast nie dosc, ze byli poubierani w kurtki zimowe, czapki, szaliki i rekawiczki (przy 15 stopniach na plusie!), to na dodatek (no nie uwierzycie!) w kazdym autobusie bylo wlaczone grzanie! Kaloryfer na fulla. Myslalam kilkukrotnie, ze strace przytomnosc, dzieci rozpalone, czerwone, nieprzytomne z przegrzania... w tym samym czasie i miejscu Maltanczycy w kurtkach, czapkach i rekawiczkach. Widok szokujacy. Im kto ma cieplejsze lato, tym cieplej sie musi ubierac, gdy tych 30 stopni zabraknie.

0 komentarze:

Współtwórcy