niedziela, 14 czerwca 2009

Weekend leniwy i sloneczny. Bylismy na grillu u znajomych. Wrocilismy z lupem: z pelna siata nowych dobranocek po polsku. Grzeska zaatakowala coroczna zmora, alergia na trawy. Mimo to, zazywszy zyrtek dzielnie walczyl z trawa i kosiarka.

Dziewczynki rysuja.

Emi w sloncu.

Kwasna mina Niny, a przeciez galaretka smaczna. Kolega za to dzielnie walczy z deserem.

Lukasz.

Nina po kapieli w baseniku. Zadowolona.


I znowu jedza.

piątek, 12 czerwca 2009

Jakiegos przesadnego lata nie ma. Wlasciwie nie ma go wcale, ale dzis slonce zaszczycilo nas swoja obecnoscia i temperatura tez wyraznie powyzej zera ;-) wiec napelnilysmy basen i co odwazniejsi (odwazniejsze) korzystaja z jego urokow. Glownie Emi, Nina tez, ale po krotkich namowach i przy uzyciu lekkiej perswazji ze strony siostry.

Wlasnie, oto Emcia uzywajaca wszelkich dostepnych srodkow majacych zachecic Ninke do kapieli:

A to Nina chowajaca sie za krzeslami. Biale plamy na zdjeciu (wpatrzyc sie prosze), to krople wody.

A poza tym: byli dzis u nas strazacy. Przyjechali wieeelkim wozem strazackim (sasiedzi zrobili zyczliwe halo zagladajac do nas, czy aby przypadkiem sie nie palimy...) i zalozyli nam alarmy przeciwpozarowe. Pisze o takiej bzdurze, bo byla to nielada atrakcja dla dziewczyn. Kazda z nich na wejsciu dostala mnostwo naklejek. Emilka sama ochoczo przywitala strazakow, otworzyla im drzwi, przedstawila sie, poinformowala, ze jest ksiezniczka, pokazala swoj zestaw kosmetykow (!), a na koniec wreczyla strazakom swoj piekny rysunek z tulipanami. Panowie strazacy byli oniemiali i obiecali, ze przywiesza go na honorowym miejscu u siebie w biurze.

wtorek, 9 czerwca 2009

O tym jak poznalam Martoline i jej druzyne

Po 5 latach znajomosci w koncu sie poznalysmy...


Zdanie powyzsze, mimo absurdu w nim zawartego, jest jak najbardziej prawdziwe. A wszystko dzieki internetowi. Historia znajomosci na miare czasow wspolczesnych: my z Krakowa, Marta (forumowa Martolina) z Warszawy, a spotkalysmy sie po raz pierwszy w realu w Greater London. Dotrzec nie bylo latwo, korek przetrzymal nas w odleglosci 5 mil przed Cheam az poltorej godziny (!)...

Na miejscu okazalo sie, ze zostalismy przyjeci przez najbardziej goscinna rodzine jaka do tej pory poznalam. Michalek (nota bene dzien starszy od Emi) oraz Macius (tez prawie rowniesnik Ninki) absolutnie nas urzekli: dziewczyny od razu zaczely sie z nimi bawic jak ze starymi kuplami z piaskownicy. Rodzice bawili sie rownie dobrze co dzieci, szczegolnie wieczorem, gdy Artek po raz kolejny (po drodze byl jeszcze obiad) zaserwowal nam wysmienity posilek. Wspolne lepienie sushi zbliza ;-)



Mistrz kuchni sie relaksuje.

Domowe sushi nie tylko smakowalo wysmienicie...

... ale bylo go tez mnostwo.




Nastepnego dnia wybralismy sie do Natural History Museum w Londynie. Wycieczka wysmienita, mnostwo atrakcji, z ktorych chyba najwspanialsze byly dinozaury. Dzieci byly zachwycone! Szkielety dinozaurow, skamieliny, ruszajace sie i ryczace wielkie t - rexy.

Do centrum dotarlismy autobusami. Emi i Michalek obowiazkowo na gorze, w pierwszym rzedzie siedzen!

Z zewnatrz.


Czesc druzyny.

W srodku.

Widzieliscie wniebowziete dziecko? Oto ono!

Ruszajace sie dinozaury nie robily tak rozkosznego wrazenia...

... co ich dopiero co wyklute maluchy.

Cala czworka pozuje przed gablotami.

Troche wiedzy o czlowieku...

...i domyslow na temat kosmitow.

I cos, co dzieci lubia najbardziej -lizaki (ktore nota bene Grzes kupil od polskiej sprzedawczyni).


Okazalo sie, ze nasze dzieci od razu odnalazly wspolny jezyk (i wbrew pozorom nie mam tu na mysli polskiego...) - Nina i Macius w ten sam sposob okreslaja "plac zabaw" slowem brzmiacym "bauaw" (cos w tym stylu), a Michalek i Emilka dziela sie spotrzezeniami na temat aut (Michalek: "moje ulubione auto to porsche!"A Emi na to: "A moje ulubione auto to nissan micra!") Wielkim powodzeniem cieszyla sie zabawa w potwory: dzieciaki przebieraly sie w maski halloweenowe i straszyly nawzajem. Wieczorem natomiast bylo wspolne czytanie ksiazeczki przed snem. Grzes udowodnil, ze przeczytanie jednej ksiazki czworce dzieci jest mozliwe. Dobrze to rokuje na przyszlosc ;-) Oto on w akcji:


Wyjezdzalismy wziawszy wczesniej obietnice od Marty i Artka, ze odwiedza nas w sierpniowrzesniu na uczte pierogowa. Mamy nadzieje w ten sposob odwdzieczyc sie za przemila atmosfere i niespotykana w tych czasach goscinnosc! Martus, wieeelkie dzieki. Bardzo zaluje, ze nie mieszkamy blizej... ale kto wie, gdzie nas jeszcze wyniesie, moze w strone Londynu, ktory mnie po raz kolejny oczarowal...

środa, 3 czerwca 2009

Szczyt szczerosci

Emilka: Mamo, jak sie patrze w lustro, to jestem zachwycona!

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Slonecznie

Gdybym mieszkala, zeby daleko nie szukac slonecznych miejsc, powiedzmy w Hiszpanii, to bloga tego by nie bylo. Piekna pogoda nie tylko inspiruje, ale rowniez zobowiazuje. W domu wysiedziec sie nie da, a doba nagle rozciaga sie i tyle mozna w ciagu tych kilkunastu godzin zrobic!
Slonce jeszcze przez 2 dni zapowiadaja, wygrzebalysmy letnie falbano - kwiato - zwiewno szmaty i sie ciepelkiem cieszymy.

Hmm, po chwili zastanowienia: blog w Hiszpanii tez by byl. Kupilabym sobie laptopa i pod drzewem oliwnym pisala...

sobota, 30 maja 2009

Angielska kuchnia po polsku

O kuchni angielskiej nie pisalam tu jeszcze, bo powstanie bloga datuje sie na okres pozniejszy niz nasze poczatki w UK, gdy to kulinarne zdziwienie, zdumienie, ale najczesciej niedowierzanie mialy miejsce niemalze codziennie. Potem przywyklam, a nawet - o zgrozo! - zasmakowalam w niektorych potrawach. Nie pisalam o angielskiej kuchni, ale wierzcie mi: JEST O CZYM PISAC.
Siegajac pamiecia wstecz 3 lata z hakiem pamietam wlasne zniesmaczenie angielskim jedzeniem - bylam pewna, ze umre tu smiercia glodowa, bo niczego nie moglam sie tknac: wedliny nie mialy smaku ani zapachu, owoce i warzywa albo nie smakowaly mi wcale, albo smakowaly inaczej - przykladem niech bedzie marchewka, ktora - doskonale pamietam - wydawala mi sie obrzydliwie slodka. Maslo, na milosc boska maslo bylo SLONE. Ilez razy sie nacielam i bez wczytywania sie w opakowanie omylkowo kupilam salted butter. Potem cierpialam i z obrzydzeniem smarowalam nim chleb. A wlasnie: chleb. Gdzie sie tutaj kupuje normalny chleb??? Czy jestesmy skazani na ten tostowy z worka? A gdzie wiejski, zytni, z cebulka, kminkiem, chrupka skorka? Nie tu, Dorotko...
Pomijajac moje ciagle zdziwienie odmiennym smakiem i zapachem znanych mi potraw kolejna wieka niespodzianka byly zwyczaje zywieniowe tubylcow. Po pierwsze czipsy. CZIPSY everywhere. Dzieciaki roczne (a czasem i mlodsze) zajadajace sie czipsami na potege. I tak juz przez cale zycie: ziemniak na loju z przyprawami na kazda niemalze okazje. Do lunchu czipsy, w kanapke czipsy (otwieramy kanapke i ladujemy w nia paczuszke czipsow), na spacer czipsy. I nikt sie specjalnie nie oburza, nikt sie za bardzo nie wczytuje w informacje na temat skladnikow, nikt nie robi wielkiego halo... A szkoda, bo potem jest wielki lament nad nadwaga.
Oprocz wszechobecnych czipsow, najwiekszym zdumieniem byla dla mnie wizyta w supermarkecie i potezna, wrecz zatrwazajaca ilosc gotowych potraw. Nie jakis tam nedzniutkie pizze 3 na krzyz, mrozone pierogi w dwoch smakach i frytki aviko znane mi z Polski. Tutaj 1/3 powierzni sklepu zajmuja tacki z gotowymi obiadami. I jest na tych tackach absolutnie wszystko. Wlacznie z ziemniakami gniecionymi w opcji dla leniwych, ktorym sie nie chce obrac, ugotowac, ugniesc. Zreszta, czy mozna to uznac za szczyt lenistwa? Chyba nie. Detronizuja je gotowe kanapki na lunch, ktore stoja na wejsciu do kazdego spozywczaka. Dawniej nie moglam uwierzyc, ze Anglikom sie po prostu nie chce przygotowac drugiego sniadania do pracy, szkoly. Wola kupic. Mnie - z reka na sercu pisze - obrzydzaja kanapki przygotowywane przez "obcych", cudzymi (czy na pewno czystymi?) rekami.
Inna zaskakujaca sytuacja miala miejsce w restauracji specjalizujacej sie w typowo angielskiej kuchni. Zamowilismy cos, co w nazwie mialo britsh oraz traditional, tzw danie popisowe szefa kuchni. Dostalismy pyszna pieczona wolowine z gravy (ichniejszy tradycyjny sos, kiedys do miesa, obecnie do wszystkiego), pieczone kielbaski (aczkolwiek tutaj pod ta nazwa kryje sie cos zupelnie odmiennego od polskiej wiejskiej, torunskiej, czy krakowskiej) oraz frytki, ziemniaki gotowane cale i ziemniaki puree. Na jednem talerzu. Obok siebie. Tak po prostu ziemniak w kazdej postaci. Obok byl "bukiet warzyw", czyli gotowana i pokrojona w talarki marchewka oraz wszechobecny zielony groszek. Myslalam, ze padne! I juz sama nie pamietam, czy ze zdziwienia, czy ze smiechu, czy moze z glodu. A przeciez byl to dopiero poczatek przygody kulinarnej. Po drodze zniewalily mnie dobre absolutnie na kazda okazje frytki podawane z OCTEM. My solimy, oni leja ocet. A dzem z cebuli? Nigdy nie probowalam wczesniej, tutaj zasmakowalam. Polubilam tez dziwaka kulinarnego: tosta, a na nim fasolka po bretonsku (baked beans). No i bekon. Jak dla mnie genialny strzal w dziesiatke. Moglabym jesc non stop. Gdy wrocimy do domu bardzo mi go bedzie brakowac i nie zastapi go zaden wedzony boczek.
I tak to niektore smaki adaptujac pod wlasne potrzeby, inne akceptujac w ich oryginalnej formie nauczylam sie tu robic zakupy spozywcze tak, by jednak nie umrzec z glodu. A na koniec jeszcze anegdotka z dzis, gdy to przygotowywalam salatke jarzynowa na jutrzejszego grilla i ciekawska Emi co chwila zaglada do kuchni. Zobaczyla gotowana, pocieta w talarki marchewke (ta z wspomnianego wyzej "bukietu jarzyn") i spytala, czy bede jej do lunchu dawala taka wlasnie marchewke. A obok jeszcze utarty cheddar...

No coz, jak to mowia: drugie pokolenie emigracji pelniej sie adaptuje. Od malego.

wtorek, 26 maja 2009

Na dzien mamy

Wszystkim Mamom jak najczestszego nicnierobienia zycze.

niedziela, 24 maja 2009

Sezon na mame i... ospe!

Emilka zasypuje mnie wlasnorecznie wykonanymi kartkami z motywami kwiatowo - sercowymi i napisem LOVE. Nina placze, gdy oddale sie na godzine, dwie. Obie powtarzaja kilkanascie razy dziennie "kocham cie" - smie przypuszczac, ze trwa sezon na mame! :-)


Najmlodsza zlapala niestety kilka dni temu ospe. Szczescie w nieszczesciu, ze przechodzi bardzo lagodnie, ma zaledwie kilka krostek na calym ciele. Jak na kogos z ospa, wyglada i czuje sie bardzo dobrze. Do tego stopnia, ze Grzesiek, ktory jest niewiernym tomaszem, podejrzewal, ze Nina wcale ospy nie ma!

U nas dlugi weekend, drugi juz w tym miesiacu. Jeszcze 2 dni wolnego, pogoda w niedziele byla wysmienita, caly dzien spedzilismy na ogrodku, Emilka polowala na tate korzystajac z prowizorycznego - ale jakze skutecznego! - pistoletu wodnego:


środa, 20 maja 2009

Ogrodniczy

Ze wzgledu na pore deszczowa ostatnie nasze wyjscia na ogrod mialy miejsce jakies 10 dni temu. W miedzyczasie przyroda nie proznowala i wszystko co zielone wystrzelilo do gory zaskakujac nas bujnoscia godna amazonskich buszow. Kosiarki jeszcze nie kupilismy, wiec trawa znow siega co poniektorym z naszej rodziny do kolan. Gole placki, ktore powstaly w wyniku wyrownywania trawnika pokryly sie pieknymi zielonymi pojedynczymi wloskami trawy. Jeszcze miesiac, poltora i bedziemy je pierwszy raz kosic. Krzaczki porzeczkowe rozrosly sie i odkrylysmy z dziewczynami pierwsze owoce. Grusza sie przyjela i ma piekne przyrosty. Ale i tak najbardziej cieszymy sie wszyscy z wisni - wielkiego drzewa (jest wyzsze nawet od naszego domu), ktorego nie sadzilismy my, a ktorys z poprzednich wlascicieli. Jest na niej mnostwo owocow! Moze pokusze sie o sporzadzenie pierwszej w mym zyciu wisnioweczki?

Porzeczka i jej pierwsze owoce.

A tutaj wisienki na dzem ;-)

Mloda traweczka.

Po sadzonkach ogorkow sladu nie pozostalo (zgnily), ale za to pomidory maja sie wysmienicie!

wtorek, 19 maja 2009

Czy to jakis zart?

W zaszlym tygodniu codziennie lal deszcz.
Wlasnie sprawdzilam prognoze na nastepnych 5 dni:
heavy rain oraz light rain showers... do SOBOTY.



Ratunku, czy ja jestem dzdzownica, slimakiem, zaba, albo mchem???

niedziela, 17 maja 2009

Indianie sa wsrod nas

Tata jest mistrzem zabaw wszelakich, wrod ktorych najsmieszniejsza jest zabawa w Indian. Polega ona na tym, ze kazdy z bawiacych musi siebie jakos nazwac. Zgodnie z indianska tradycja imie musi mowic cos o wlascicielu. I tak Emilka uparcie twierdzi, ze jest Piekne Niebieskie Niebo Oraz Piekne Zolciutkie Sloneczko (ufff, dlugie). Nine nazwala Pierdzacy Bawol. Tata sam sie nazwal Smierdzace Jajo.
Bloggerka mama imion nie ma zadnych :-)

poniedziałek, 11 maja 2009

Spelnione marzenia wygladaja tak:

Obowiazkowo rozowe. Z "ksiezniczkami". Blyszczykow jest chyba z 5 sztuk, flaszek z perfumami 4, lakiery 2.

Emilka ze szczescia oddechu zlapac nie mogla! Przez caly dzien ogladala, wachala i probowala zawartosc kosmetyczki. Uczyla Nine co do czego sluzy i dlaczego lakierem do paznokci nie maluje sie ust. Nauka zreszta troche nie w czas: w kosmetycznym Ninka (pod moja nieuwage) sciagnela z regalu lakier i wymalowala sobie nim twarz. Na rozowo. Nie wyglada jak ksiezniczka.

niedziela, 10 maja 2009

Leniwy poranek niedzielny

Jest taki utwor, ktory idealnie oddaje atmosfere dzisiejszego, niedzielnego, niezwykle leniwego poranka. Znacie to: Easy like Sunday Morning w wykonaniu Lionel Richie. Pamietam, ze zawsze to szlo w niedzielne poranki w RMFie, ciekawe, czy teraz tez graja?

Najpierw wylegiwanie sie w lozku do 9 (celowo nie pisze o ktorej nas obudzono...), potem sniadanko przygotowane przez meza, a nastepnie kaaawaaa na ogrodku. A w tle poranny spiew ptakow i gruchanie golebi. Dziewczyny w pidzamach, ja w szlafroku. A potem kolejna kaaawaaa...i kolejna...

I do poludnia tak mozna.
Ale potem robi sie nagle nudno i koniecznie trzeba zrobic cos konstruktywnego. Od kilku dni bardzo mocno wialo, wiec postanowilismy kupic dziewczynom po latawcu. Wrocilismy do domu i... powietrze stanelo w miejscu - ani jednego, jedynego, najmniejszego podmuchu. Dziewczyny byly moco rozczarowane. Postanowily wykorzystac latawce w inny, niekonwencjonalny sposob:


Wieczorem:
Tacie udalo sie w dokonczyc malowanie schodow i scian w korytarzu.
A mama stworzyla dla sterty pluszakow miejsce w Emilkowym pokoiku - oto odnowiona, pomalowana na bialo poleczka:


Stad tez nauka: leniwy poranek niedzielny wcale nie musi oznaczac takowego dnia. Czasem wrecz przeciwnie.

piątek, 8 maja 2009

Ksiezna i ksiadz


Z zabawy Emilki: "W Parson Cross zamieszkala rodzina ksiazeca. Jest ksiezniczka Emilia, ksiezniczka Nina, ksiezna mama i ksiadz".

Współtwórcy