piątek, 14 marca 2008

Krakow

Ostatnie dni spedzilismy w Krakowie. Tata zostal w Anglii, a Mama (sama!!!) wybrala sie z dwojka malenkich dzieci w podroz samolotem do Polski. Celowo podkreslam dramatyzm owego wyczynu uzywajac slow "sama" i "malenkich dzieci", gdyz jest to wyczyn nielada - dwie wielkie walizy, dwa bagaze podreczne, jedno dziesieciokilowe dziecko na rekach, drugie za reke, wokol zamieszanie, ludzie pchajacy sie na poklad, taranujacy wszystkich w celu zdobycia najlepszego miejsca w samolocie (nota bene wszystkie sa identycznie ciasne, tak wiec pospiech nie wiem skad...)

Tak wiec podroz byla wyczerpujaca fizycznie, glownie dla Mamy. Dzieci jednak tez wymeczyly sie sporo - z Katowic trzeba bylo dojechac do Krakowa, co zajelo nam ponad godzine.

W koncu dotarlismy na miejsce. Emilka poczula sie w naszym krakowskim mieszkaniu wysmienicie od razu. Rano otworzyla oczy i ze zdziwieniem stwierdzila "Mamo, jestesmy w Krakowie". Ninie nie przypadlo do gustu ani miejsce, ani czlonkowie rodziny. Przez pierwsze dni poplakiwala, o nocy nie wspominam nawet (!). Na widok babci robila sliczna podkowke, na rece nie chciala isc do nikogo. Opor zostal pomalu przelamany i Nina obdarzyla zaufaniem czesc rodziny, a po 2 dniach czula sie rownie dobrze, co Emilka w nowym srodowisku. Pozwolilo to Mamie na zrealizowanie celu wizyty, ktory byl jasny od poczatku: GABINET DENTYSTYCZNY EVERY DAY!

Nie chce wspominac ile zebow naprawilam i ile przy tym kasy zostawilam panu doktorowi B. Niech pozostanie to slodka rodzinna tajemnica...

Grunt, ze szczeke mam nowa i NADAL SWOJA!



W programie przewidziano rowniez wizyt rodzinne: ponizej Emilka i Nina u dziadka Tadka. Tutaj z ciocia (przyrodnia siostra Mamy) w trakcie rysowania.





A tutaj Ninka razem ze swoimi dwoma dziadkami: Jurkiem i Tadeuszem.


I z babcia Marysia:

A Beatka (bedaca dla obydwu dziewczynek mama chrzesna) chetnie organizowala mini warsztaty plastyczne (tutaj polaczone z gimnastyka na dywnie):



Dziewczynki cwiczyly rowniez samoobrone, smiejac sie przy tym na caly glos:


Niemniej jednak bezkonkurencyjny byl Falek:



A to jest moje ukochane zdjecie z pobytu w Krakowie:


Na koniec jeszcze jedna krotka refleksja: dzieci w Polsce sa makabrycznie przegrzewane! W czasie naszej wizyty bylo 15 stopni celsjusza w cieniu (sprawdzane dla pewnosci na dwoch niezaleznych termometrach!), a dzieciaki (nie tylko noworodki, kilkulatki tez) poubierane w czapki, szaliki i kaptury, mlodsze w spiworach i pod kocami na wozkach... Podlamal mnie ten widok... A najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, ze idac raz za taka spacerujaca para mam dotarly do mnie strzepy ich rozmowy: "...a prosze pani, jak moje dzieci choruja, to sie w glowie nie miesci..." No, jesli sie dzieci ubiera pod kalendarz, a nie pogode, to mnie to wcale, ale to wcale nie dziwi. Tez bym pewnie okragly rok zasmarkana chodzila.
No to sie na koniec wymadrzylam nieco, ale jak mowi moj ulubiony aforyzm Leca "Kto sie wymadrza, ten sie wyglupia", wiec niech mi to na poczet wyglupu przypisane bedzie. Amen.

0 komentarze:

Współtwórcy