wtorek, 5 stycznia 2010

2010

Tyle sie zaleglosci nazbieralo, ze trudno to wszystko ogarnac i sensownie spisac. Ostatnie dni grudnia obfitowaly w mnostwo wydarzen i wrazen. Czasu na pisanie niby tez bylo troche, ale ze dziadek nalezy do pokolenia telewizyjnego i za kazdym razem, gdy wlaczalam komputer siadal za mna i bezceremonialnie patrzyl mi w ekran, wiec pisac bloga nie mialam jak.

Jednak zanim o tym co bylo, slow kilka o tym co jest. A jest niesamowicie! Mamy piekna, sniezna, zimna zime. Taka prawdziwa i dlatego wlasnie nieprawdopodobna. Dzieci sie ciesza, my zachodzimy w glowe jak dojechac do decathlona, by kupic sanki, Grzes dzis siedzi z nami w domu (dojechac do pracy nie ma jak - opony letnie, drogi nie sypane, angielscy kierowcy piekielnie gazuja i slizgaja sie wjezdzajac na sheffieldzkie pagorki...).

A tu dwa widoczki z naszych okien.

My z Nineczka siedzimy w domu, Emi poszla do szkoly. Od tego roku przenieslismy ja do nowej podstawowki - lepszej, duzo lepszej. Przenosiny zajely nam sporo czasu, ale - jak widac - upor w pewnych kwestiach oplaca sie :-)
Na Romka wszystko juz czeka. Na poswiatecznych wyprzedazach zaszalelismy troche i sprawilismy mu cala wyprawke (na zdjeciu u gory Ninka przeglada garderobe brata, cwiczac przy okazji najnowsza umiejetnosc: zapinanie guzikow). Mama napatrzec sie na te malusie spioszki i bodziaczki nie moze i codziennie wzdycha z utesknieniem za malym... Jeszcze tylko siedemdziesiatkilka dni...
A co do koncowki roku poprzedniego: jak wiadomo odwiedzili nas dziadkowie. Dziewczynki bardzo ucieszyly sie z gosci, codziennie rano zbiegiwaly do babci i dziadka, by wskoczyc im do lozek, pobawic sie, pospiewac, pochichrac. Spedzili razem mnostwo czasu (rodzice w tym czasie delektowali sie stanem bezdzieciowym), poznali sie troche lepiej i nadrobili zaleglosci spowodowane zyciem na emigracji. Nie bylabym jednak soba, gdybym przemilczala fakt, ze po kilku dniach dziewczynki wykazywaly wyrazne oznaki znudzenia, a moze troche zniecierpliwienia spowodowanego zmiana domowej rutyny i nowymi osobami w domu. Zloscily sie, ze babcia lub dziadek zwracaja im uwage (o pantofle np, ktorych sie u nas w domu nie nosi, a ktore dla dziadkow sa kwestia zycia i smierci) i ogolnie ze wszystko jest powywracane do gory nogami.
Po drodze byly piate urodziny Emilki, na ktore zaprosilam wszystkich polskich znajomych
z Sheffield. Uzbierala sie z tego grupa 40 osob! Impreza byla huczna i wydaje sie, ze bardzo, bardzo udana. Dzieciaki fantastycznie sie ze soba bawily i o dziwo wszyscy sie pomiescili (rozlozeni na dwoch pietrach co prawda...)
No i Sylwester, rowniez niesamowity, bo spedzony na imprezie. Po raz pierwszy od 5 lat udalo sie nam wyjsc na zabawe i moze z tego wlasnie powodu bawilismy sie wysmienicie. Wytanczylam sie do woli, co zwazajac na fakt, ze jestem w siodmym miesiacy ciazy i ze mialam na sobie buty z taaakimi obcasami stanowi pewien wyczyn :-)
A potem bylo lezenie do gory kolami przez 2 dni. I kolejna impreza urodznowa u kolezanki Emilki i Ninki.
I to, w telegraficznym skrocie, byloby na tyle. Zdjecia sa pod tym linkiem:

0 komentarze:

Współtwórcy