sobota, 20 maja 2017
piątek, 19 maja 2017
Wspólnota
Autor: d o 10:49 0 komentarze
poniedziałek, 15 maja 2017
Rowerami do Tyńca
Autor: d o 15:40 0 komentarze
niedziela, 7 maja 2017
Weekendy bez Grześka
Weekendy bez Grześka są trudne z założenia. Bo od razu wiadomo, że od świtu do zmierzchu będę sam na sam z potrzebami, zachciankami, humorami, sprzeczkami, wrzaskami czwórki dzieci. Że będzie wokół mnie narastał coraz większy chaos, bałagan się mnożył i nawarstwiał, że będzie nie do ogarnięcia i nie do powstrzymania jak fala tsunami. I ta pewność, że weekend będzie właśnie taki często owocuje chęcią ucieczki. Nie, nie samej oczywiście. Ucieczki razem z dzieciakami. Gdziekolwiek. Byle dalej od domu, gdzie to się zazwyczaj weekend rozgrywa. Byle dalej w brak ludzi dookoła, bo w lesie ciężko przecież zrobić bałagan, bo las wszystko wytrzyma, i krzyki, i wrzaski, i spazmy, i zły humor, i dojrzewanie nawet. Bo w lesie nie ma oczu karcących za inność, za brudne spodnie, tanie buty, nieuczesanie i niefirmowość ciuchów. Bo w lesie można po prostu być, łazić sobie bez celu, zawracać w dowolnym miejscu, gdy się uzna, że to właśnie był cel wycieczki. Często tak kiedyś robiłam. Brałam dzieciaki w dala od domu. Ale coraz częściej nie mam siły już na to. Kiedyś też było ciężko, ale umiałam sobie trudne zadania jako wyzwania przedstawić i szło to jakoś do przodu. Teraz na mnie taka motywacja przestaje działać. Wyzwaniom nie chce mi się sprostać. Nie podejmuję ich i nawet coraz rzadziej mam z tego powodu poczucie winy, czy klęski. Traktuję to trochę jak zdroworozsądkowe rozporządzanie własnymi siłami - nigdy nie wiadomo czym skończy się dzień, w jakim stanie będę o 16, 17tej. Więc po prostu nie forsuję się, a nawet celowo oszczędzam baterię, by wieczorami dociągnąć do końca, by nie paść, albo nie wybuchnąć, by mieć siłę zrobić kolację, przeczytać książeczki Ignasiowi i jeszcze wieczorem ze starszakami coś pożytecznego zrobić.
Autor: d o 11:29 0 komentarze
piątek, 5 maja 2017
Poczucie humoru
Autor: d o 12:03 0 komentarze
środa, 3 maja 2017
Własny (s)pokój
Czy dzieci potrzebują mieć własne pokoje? Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Bo odpowiedź wydawała mi się jasna: nie potrzebują. Skoro tak fajnie się nam ułożyło, że są 2 dziewczynki i 2 chłopców, o różnicy wieku do trzech lat (więc bardzo niewielkiej), to mogą dzielić pokój. Na dodatek dziewczynki są ze sobą tak bardzo zżyte i tak bardzo się kochają i lubią, więc w ogóle myślenie o oddzielnych pokojach traktowałam jak fanaberię. Ostatnio jednak Emilka i Ninka zgłaszają pewną poprawkę do mojego myślenia. Zatęskniły za intymnością, za byciem odpowiedzialnym za swój bałagan (one oczywiście zarzekają się, że będą miały wzorowy porządek we własnych czterech ścianach), zatęskniły za swoim królestwem. I porównawszy te roszczenia z lekturą książek o nastolatkach wydaje się to być na miejscu i na czasie pragnienie. Ponoć w wieku kilkunastu lat dzieci zaczynają mieć apetyt na prywatność. I u mnie, u moich nastolatek to się sprawdza. Tak więc mamy mały problem do rozwiązania. Bo pokoi dla dzieci mamy 2. A dzieci 4. Pragmatycznie nie tęskniłam za wielkimi metrażami w domu przeczuwając, że więcej pokoi równa się więcej sprzątania (dla mnie), ale teraz, wobec tęsknoty za intymnością, trochę jednak odczuwam brak tych dwóch pomieszczeń. Wygłówkowaliśmy na razie, że zrobimy tak: ocieplimy strych i przystosujemy go do zamieszkania przez Emilkę. Ninka w ten sposób zyska własny pokój. Problem tkwi jeszcze w tym, że chłopcy również chcą własne pokoje... Więc oddamy im naszą sypialnię. A sami przeniesiemy się do salonu. A salon przeniesiemy... nie wiem gdzie... do ogrodu? No chyba nie jest to najgorszy pomysł. Można dobudować jeden pokój, na salon właśnie. Taki jest plan wstępny. Być może na następne lato (z tym budowaniem), bo przecież trzeba uciułać na te wydatki. Całe to myślenie o domu, wnętrzach, ich brakach i niedostatkach nakierowało naszą uwagę na sprawy materialne, a konkretniej mówiąc - remontowe. Popatrzyliśmy wokół siebie i ze zdziwieniem zgodnie uznaliśmy, że chyba trzeba odświeżyć nasze lokum. Długi weekend majowy spędziliśmy malując ściany i drzwi. Kuchnia wygląda ślicznie w tej świeżej bieli. A stare drzwi (te z szybkami) nabrały dostojności dzięki grafitowej barwie. I jak to w takich sprawach bywa, potoczyło się lawinowo: na odmalowanie czeka jadalnia, salon, pokoje dzieci i przedpokój. Posadzka i schody też już drażnią, więc szukamy co by i jak by i kiedy by z nimi zrobić.
Mam w domu farby, pędzle, wałki oraz całe przedpołudnie czasu. Kusi mnie by pomalować ściany zamiast zaplanowanych obrazów. Tak czy siak, to pewne - jutro rano maluję!
Autor: d o 21:54 0 komentarze