Zdobylismy oplatki! Stol rowniez zapelnily typowo polskie potrawy. Nawet w ostatniej chwili (zupelnym przypadkiem) znalazly sie w pobliskim sklepie sledzie!
No i chwila oczekiwana przez dziewczyny najbardziej.
Życie jest sztuką. Sztuka jest życiem. Life is art. Art is life.
Zdobylismy oplatki! Stol rowniez zapelnily typowo polskie potrawy. Nawet w ostatniej chwili (zupelnym przypadkiem) znalazly sie w pobliskim sklepie sledzie!
No i chwila oczekiwana przez dziewczyny najbardziej.
Autor: d o 00:09 0 komentarze
No i jestesmy. Spod paczek, kartonow, walizek, tobolkow, luzno rzuconych ksiazek i garnkow, butow oraz sukienek letnich wydostalam komputer, klawiature, myche i monitor, wiec pisze.
Zartuje oczywiscie! Chaos ogarniety juz kilka dni temu, dom ujarzmiony, przeprowadzka za nami. Ufff! Jeszcze jedno wielkie ufff!
Bez zbednych wstepow: jest zajebiscie! Dom jest po prostu odlotowy! Klimatem przypomina mi babciny Hrubieszow (w wersji Grzeskowej: babciny Debowiec), czyli stary przedwojenny wiejski (lub malomiasteczkowy) dom. Futryny, drzwi, cokoly - wszystko to jest oldskulowe i zupelnie niesamowite. Jakies fikusne haczyki, klameczki, patenty na otwieranie, zamykanie, przechowywanie - kto to wszystko wymyslil? No i te wielkie, wspaniale okna, z ktorych najbardziej cieszy poludniowa strona nasloneczniajaca od rana do wieczora salon, nasza sypialnie i lazienke. Wiekszosc wnetrz wymaga remontu, bo nikt z nas w blekitach nie gustuje (a poprzednia wlascicielka owszem, jak najbardziej tak), no i nie do pominiecia jest fakt, ze nie mamy prawie wcale mebli :-)
Ale naj, naj, najbardziej w domu naszym cieszy... ogrod. Jest ogromny! Jak na warunki angielskie, o ktorych nie bez kozery mawia sie, ze "angielskie domy maja ogrodki wielkosci rozlozonego koca", to jest to zupelna anomalia. Tak wiec jestesmy obyczworo przeszczesliwi z tego kawalka ziemi. Nacieszyc sie nie mozemy, planujemy co, gdzie i jak zrobimy, a do prawdy pracy jest mnostwo, bo obecnie mamy trawe, zywoplot i dwa drzewa na stanie.
Dziewczynki zadomowily sie szybko i w miare bezbolesnie. Nie obylo sie oczywiscie bez stresow - Ninula budzi sie w nocy, Emi zlosci sie latwiej niz zazwyczaj.
Przygotowania do swiat wlasnie sie rozpoczely - z kuchni dobiegaja pierwsze bozonarodzeniowe zapachy. Choinka ("ekologiczna, jak zawsze! "- piszac te slowa Matka dumnie wypina piers) zostala juz przystrojona. Nie raz, nie dwa. Kilka razy. Nina, nie wiedziec czemu, upodobala sobie sciaganie ozdob, lampek i baniek z choinki, co juz nie raz skutkowalo "przywaleniem" dziecka drzewem. Cale szczescie bombek szklanych bylo niewiele. Teraz jest ich jeszcze mniej.
Autor: d o 19:45 1 komentarze
Na deszczowe, zimne dni odkrylysmy z dziewczynami fajne centrum zabawowe, ktore serdecznie polecam (http://www.themegacentre.com/). Rzut beretem od centrum znajduja sie dwie duze sale z atrakcjami dla maluchow: pilki, zamki do skakania, zjezdzalnie, hustawki itp, a dla mam kawiarenka, wielkie, wygodne sofy, swieza prasa. Emilce i Nince bardzo sie tam podoba; mlodsza moze nawiazac pierwsze kontakty towarzyskie z rowiesnikami oraz ze starszakami, za ktorymi probuje nadazyc goniac Emilke. Nie jest latwo, ale stara sie i jest bardzo dzielna: wspina sie wysoko, zjezdza z wysokich zjezdzalni, chce skakac na dmuchanym zamku razem z czterolatkami i w nosie ma, ze czasem ktores starsze dziecko stara sie ja ignorowac i nie dopuszcza do zabawek. Jak do tej pory jest raczej typem obserwatora w relacjach spolecznych, widac, ze uczy sie ich i stara rozszyfrowac. Pomaga jej w tym siostra, ktora dba o to, by i Nina mogla uczestniczyc w zabawach. Emilka jest zreszta chodzaca encyklopedia dla Ninki: uczy ja mnostwa rzeczy, wsrod ktorych jest wspolne spiewanie najprostszych piosenek (jakies "wlaz kotki", sto lat i inne) oraz liczenie. Emilka zafascynowana jest ostatnio liczebnoscia wszystkiego, na czym swiat stoi. Wiec liczy i liczy i sprawdza, czy jest po rowno, czy czegos ubylo i czy czegos przybylo. Smieszne to. Nina uczy sie w tym samym czasie liczyc do pieciu i robi to bardzo zabawnie, bo zawsze pomija JEDEN. To tak, jakby pojedynczosc sie nie liczyla, jakby nie bylo warto zadawac sobie trudu na zwyczajne JEDEN. Oprocz liczenia mala wyszukuje w otaczajacym ja swiecie paskow i kropek. Najczesciej znajduje je na ubrankach i z tryumfalnym okrzykiem wola na caly glos "kropki, kropki", albo "paski, paski" i wskazuje na te wzory. Uczymy ja tez pierwszych kolorow - narazie zna zolty. Dobry i zolty!
W ciagu ostatniego czasu Ninula bardzo sie zmienila, ale dzieje sie to wszystko tak szybko, a my glowy mamy czym innym zajete, ze nie sposob tego spamietac, ani spisac. Wyrywkowo notuje jedynie, by na pamiatke kiedys bylo tych kilka dat i faktow z dziecinstwa. O wlasnie! Przypomnialo mi sie, ze Nina powiedziala swoje pierwsze dluzsze zdanie, ktore brzmialo: "Nina nie ma kolczyki." A potem wskazala na moje uszy mowiac "Mama ma kolczyki."
Emilka natomiast zaczela uzywac coraz bardziej skomplikowanych konstrukcji zdaniowych, wyszukujemy w jej slowniku slowa zupelnie nowe, ktore z powodzeniem i bardzo trafnie stosuje w rozmaitych kontekstach. Zauwazylam rowniez, ze potrafi bardzo sprytnie odpowiadac na pytania i ze jest bardzo samodzielna w rozumowaniu. Uwielbia na przyklad grac z nami w kolko i krzyzyk!
Autor: d o 22:09 1 komentarze
Juz za kilka dni przeprowadzka. Atmosfera zmian wisi w powietrzu i... lezy rowniez na podlodze - spakowalismy juz ilosciowo najliczniejsza kategorie, czyli zabawki (zwane przez Grzeska kruszonka zabawkowa ) i teraz potykamy sie o porozstawiane wszedzie pudla. Duzo tego wszystkiego nie bedzie: ksiazki, ciuchy, kuchenne szpargoly. Mebli nie mamy - poza pianinem, ktore i tak meblem de facto nie jest - 3 materace, stol, 2 krzesla i tyle. Poczatki w nowym domu beda ciekawe, glownie ze wzgledu na organizacje Bozego Narodzenia w nieumeblowanym lokum.
Autor: d o 12:45 0 komentarze
Panie i Panowie, Ladies and Gentelman,
niniejszym oglaszam, ze od dnia dzisiejszego jestem nowym, pelnoprawnym uzytkownikiem drog!
Tra, ta, ta, ta, ta!
I swiat stanal przed Matka otworem!
Autor: d o 14:29 4 komentarze
Do maminych (ewentualnie babcinych) smakow wraca sie przez cale zycie. Poszukuje sie ich w kuchniach swiata, odtwarza we wlasnej. Kulinarne gusty ksztaltuja sie ponoc do drugiego roku zycia... Hmm, niedobrze, bo jesli to prawda, to moje dzieci najbardziej na swiecie beda lubialy zelki i oranzade w proszku ;-) Co zreszta i tak nie jest najwiekszym dziwactwem, bo w rodzinie zdarzaja sie inne, calkie ciekawe anomalie smakowe, takie jak na przyklad ulubiona przekaska babci Danusi, jaka jest kromka chleba ze smietana (!), albo zupa na sniadanie, ktora z luboscia zajada sie dziadek Jurek, co zreszta jest niczym w porownaniu z jajecznicza polana ketchupem (wojek Krzysiek) albo drozdzami jedzonymi jako przekaska (wojek Piotrek). Nie o takie smaki mi jednak chodzilo. Sentymentalne powroty kulinarne, to raczej babcina cielecinka w sosie, albo te niezapomniane pierogi z serem, czy jarzynowka, tak gesta, ze lyzka stawala niemalze deba. No i mnostwo swiezego koperku...
Ale, ale, wracajac na ziemie i pamietajac wlasne pierwociny w kuchni, gdy kazda nieprzypalona woda na herbate cieszyla, postanowilam spisac kilka prostych, dobrych rad, ktore w przyszlosci beda mogly wykorzstac moje corki (o ile sie doszczetnie nie zmakdonaldyzuja na tym paskudnym, konsumpcyjnym "zachodzie" ;-)
Tak wiec, droga Emi, droga Nino! Jesli kiedykolwiek bedziecie chcialy wlasnorecznie zrobic pierogi domowe o smaku maminych podaje przepis:
maka najlepsza jaka jest + bardzo goraca przegotowana woda + szczypta soli + lyzeczka maselka.
WSIO.
Gnieciemy, gnieciemy, gnieciemy.
Na farsz: ziemniaki z serem, albo gotowane miesko z wloszczyzna +przyprawy.
WSIO.
Proste jak drut, prawda? I tylko nie wiem jakim cudem, mimo tak banalnego przepisu pierogi kazdemu wychodza inaczej... Do tej pory trwa spor rodzinny o wyzszosc pierogow babci z Hrubieszowa nad pierogami babci Zosi (albo odwrotnie). Kazdy swoje wie i nie do przekonania jest strona druga, tym bardziej, ze smakow odtworzyc sie juz nie da. Zeby wiec tego bledu nie ciagnac pokoleniami, spisuje kolejny domowy przepis, tym razem na sernik, dumnie zwanym z angielska cheesecake'iem. Zwanym tak z jednej przyczyny: sernik robi sie z polskiego bialego sera, cheesecake z dostepnego tutaj twarozku (takiego na przyklad President).
SKLADNIKI:
Masa serowa:
4 serki President (po 200g kazdy)
4 zoltka
3 jajka cale
1 lyzeczka maki ziemniaczanej
150g cukru
3 lyzki cukru waniliowego
225 ml smietany kremowki
Spod:
225g ciasteczek digestive
75g masla
Kokosowa pierzynka:
3 bialka
100g wiorek kokosowych
1/2 szklanki cukru
Jak robimy? Ciastkowy spod kruszymy i mieszamy z maslem. Wykladamy na tortownicy. Skladniki na serowa mase mieszamy mikserem. Wylewamy na ciastkowy spod. Wkladamy do nagrzanego piekarnika (180 stopni) na 45 minut. Po tym czasie polewamy kokosowa pierzynka, ktora robi sie nastepujaco: ubijamy bialka z cukrem, a gdy juz sa ubite dodajemy kokos. Bardzo delikatnie nakladamy to wszystko na podpieczony cheesecake i pieczemy kolejnych 15 minut. Przed podaniem studzimy - i tu jest najtrudniejsza czesc przepisu - CALA NOC w lodowce. No, a potem, to juz tylko hedonizm, hedonizm, hedonizm.
Ps. Kochani, znamy sie na tyle, ze nie musze chyba pisac dlaczego zdjec wypiekow nie ma?
Autor: d o 22:07 0 komentarze
Rodzice chcieli wczoraj podgrzac nieco atmosfere oczekiwania na swietego Mikolaja. W koncu przyjemnosc z czekania bywa czasem (czesto?) wieksza niz wydarzenie samo w sobie. Tak wiec droczylismy sie troche z Emi pytajac, czy sie cieszy i czy sie domysla, co dostanie w prezencie. Emi napisala (i czesciowo narysowala) list, ktory znalazl sie na parapecie oczekujac odbioru przez przelatujacego nad naszym domem Mikolaja. W nocy Emi przyszla do nas do lozka i traf chcial, ze wlasnie w tej chwili przelatywal nad naszym domem (bardzo nisko) helikopter blyskajac bialymi i czerwonymi swiatlami. Emisia z zachwytu az piszczala "Mamo, tato, widze sanie Mikolaja!" Nie moglibysmy tego lepiej zaaranzowac! Emi z wypiekami na twarzy przez caly dzien powtarza, ze widziala sanie swietego Mikolaja. I wierzymy jej - rzeczywiscie je WIDZIALA.
Autor: d o 15:41 0 komentarze
"Dzien pieroga" to calkiem dobra wymowka do zabawy z dziewczynami. Emilka od samego rana prosi: "maaamooo, a zrobimy dzis pierogi?" I nie ma wymowek, lepic trzeba, bo robienie ciasta, walkowanie, wycinanie kolek i klejenie pierogow to jedna z ulubionych zabaw naszych corek.
A Nina nawet o gryzieniu zapomniala:
Autor: d o 20:27 6 komentarze
Weekend minal szybciej niz sie zaczal. W sobote wybralismy sie cala rodzina na basen. Emilka ze szczescia az piszczala. W wodzie plywala, skakala, pluskala i zanurzala glowe cwiczac pierwsze nurki. Probowala rowniez sama plywac kopiac nogami na wszystkie strony. Nina byla juz kiedys na basenie, ale zdaje sie, ze nie pamieta z tamtego doswiadczenia wiele. Tym razem byla bardzo zdziwiona wszystkim dookola. Wiecej obserwowala niz sie bawila. No i - w przeciwienstwie do Emi - bylo jej zimno w wodzie, bo szczeka "latala" jej niemilosiernie. Po pierwszym szoku zaczela odwazniej pluskac sie w wodzie, a gdy przeszlismy do baseniku dla najmlodszych, to juz w ogole sama stanela na nogi i zaczela brnac na srodek. Postanowilam, ze zaraz po przeprowadzce zapisujemy sie na kursy "plywania" dla najmlodszych.
Jak juz wspominalam wczesniej, u nas jest juz boze narodzenie. Zapytalam wiec Emilke, czy ma jakies wymarzone prezenty pod choinke i (ku swojemu zdziwieniu) otrzymalam natychmiastowa odpowiedz. Emi jednym tchem wypowiedziala cala liste, na ktorej sa: "lornetka, teleskop, globus, kuchnia dla dzieci." Wmurowalo nas. Wzielismy wiec dziewczyny do Toys R Us, zeby sobie same wybraly prezenty, a potem bedziemy pisac list do sw. Mikolaja. Nina od razu pomaszerowala do pulek z samochodami. Kazde auto jest cudowne: male, duze, grajace i zwykle plastikowe, nawet pociagi sa interesujece, bo maja przeciez kola. A zmeczone samochody wozi sie w wozku (dla lalek i zamiast lalek) i rownie fajnie rysuje sie je godzinami z mama (Nina mowi wtedy "mama, auto" i zanim postawie pierwsza kreske przypomina "kolo, kolo"). Tak wiec sw. Mikolaj ma w tym roku zadanie ulatwione.
Autor: d o 21:11 0 komentarze
Skonczyly sie zarty! Zaczela sie zima - wiekszosc drzew juz ogolocona, wiatr dmie co sil, a na noc zapowiadaja nawet lekkie przymrozki. Cale szczescie, ze deszcz odposcil na chwile i mozna (ubrawszy sie odpowiednio) spacerowac. Jest to ulubione zajecie Ninki: mala ma szalenie duzo energii, ktora trzeba w ciagu dnia "wybiegac", najlepiej w parku, wsrod szeleszczacych lisci, na zielonej trawie.
Place zabaw rowniez nabraly innego znaczenia. Wszystkie hustawki, zjezdzalnie i inne cudaczne urzadzenia staly sie dla Niny w pelni dostepne. Czasem tylko potrzebna jest pomoc mamy lub siostry, by wspiac sie gdzies bardzo, bardzo wysoko:
Calkiem niedawno bylo jeszcze tak kolorowo i pieknie:
Moze nie jest to polska zlota jesien... ale rowniez jest zlota.
Autor: d o 14:57 3 komentarze
Matka lezy dzis na sofie i caluje sie z namlodsza. Po kilku buziaczkach, powazna Nina patrzac Mamie w oczy wypowiada:
-Gokam.
Skolowana Matka dopiero po kilku sekundach lapie o co chodzi. "Gokam", to "KOCHAM" w wymowie najmlodszej.
Ehhh, lezka sie kreci w oku. Dla takich chwil warto zyc.
Autor: d o 20:47 1 komentarze
Od kilku tygodni trwaja u nas swieta bozego narodzenia. Sklepowe boze narodzenie zaczelo sie tuz po halloween i trwac bedzie nieprzerwanie przez prawie 60 dni. Ktos madry zauwazyl kiedys, ze w Polsce rozpamietuje sie swieta, a w Anglii cieszy na zas. Bardzo to trafne spostrzezenie - choinka w anglosaskim kregu kulturowym pojawia sie w domach gdzies w okolicach pierwszego grudnia i ma symbolizowac radosc z nadchodzacych swiat. W Polsce choinka pojawia sie najczesciej w Wigilie i jest trzymana w domu az do stycznia, a w tym okresie zyje sie - minionymi juz - swietami, spogladajac w stecz, rozpamietujac. A jesli by przyjrzec sie dokladniej 60-cio dniowemu swietowaniu, to okaze sie, ze cala impreza skraca sie do jednej doby. Wigilia jest dniem pracujacym (wiec sie nie liczy), pierwszy dzien swiat swietujemy, ale juz w drugi kazdy "szanujacy sie" Anglik pedzi do sklepow na wyprzedaze. Najpierw pojawiaja sie w mediach instrukcje, co zrobic w drugim dniu bozego narodzenia (kupic skorzana sofe, telewizor, konsole, buty, lego...), ktore swoje apogeum osiagaja w przededniu wyprzedazy (czyli w pierwszym dniu swiat). Nastepnie cale korowody aut poruszaja sie slimaczym tempem w strone supermarketow. Mielismy juz okazje trafic w te zakorkowane ulice i obserwowac szal z bliska. Zanim jednak to nastapi przedstawiam jeden z najpiekniejszych, wspolczesnych symboli swiat bozego narodzenia:
Autor: d o 10:54 0 komentarze
Najpierw szybkie uzupelnienie dni minionych. Z weekendu najbardziej zapadla nam w pamiec wizyta u znajomych. Emilka poglebiala przyjazn z Zosia, Nina wrecz przeciwnie, weszla na wojenna sciezke ze swym rowiesnikiem Piotrusiem. Odbyla pierwsza w zyciu walke wrecz. Przedmiotem sporu stal sie grajacy stolik, ktory ni stad ni zowad nagle wydal sie obu maluchom najatrakcyjniejsza zabawka, jaka walala sie po podlodze. Zeby oddac prawdziwy obraz: jedna z tysiaca zabawek. Wzgledny spokoj zapanowal dopiero przy wspolnie ogladanej dobranocce: Poza tym Matka dostala bezwzgledny zakaz pieczenia sernikow oraz spotykania sie z "rowniez - piekaca - seniki - Hania". To tak na marginesie ;-) Wiecej zdjec z imprezy jest tutaj: Widok z naszych okien niezmiennie przedstawia taki oto smutny obraz: No, moze poza kilkoma promykami slonca, ktore udalo sie nam nalapac dzisiaj. Emi w lisciach: Liscie same sobie: I inni: "Rozbieraj sie, dziewczyno!"
Glodna Nina, to zla Nina.
Wieczorami Grzes wypelnia listopadowa nude wspolnym rysowniem:
Autor: d o 13:53 1 komentarze
Jesli sie Panstwu wydaje, ze czterolatka jest malutka dziewczynka, to sa Panstwo w glebokim bledzie. Czterolatka jest juz duza dziewczynka, co daje jej prawo zaczynania kazdego zdania formulka: "Jak bylam mala, to..."
Autor: d o 14:45 0 komentarze
Brzydziej byc nie moze - ciemno, pochmurno, deszczowo. Zewszad otaczaja nas ni to mgly, ni to szare chmury, z ktorych siapi zimny, zlosliwy deszcz celujac prosto w oczy, atakujac prosto w nos. Zadne parasole, zadne plaszcze przeciwdeszczowe, czy peleryny nie ochronia przed wszedobylska wilgocia.
A gdy robi sie zimno i wietrznie Nina wskakuje do wozka. Tutaj: zafoliowana jak kanapka mruga w strone obiektywu.
To ostatnie chwile w tym domu. Zeszly tydzien przyniosl dobre wiadomosci - przyznano nam kredyt, pierwsze umowy zostaly podpisane, oferta zakupu zaakceptowana. Jeszcze raz odwiedzilismy nasze przyszle lokum, rozgladnelismy sie i przyjzelismy, a sam dom wydal sie nam jeszcze ladniejszy niz za pierwszym razem (a tutaj uklon w strone Cialdiniego, ktory z pewnoscia znalazlby doskonale trafna teorie na wytlumaczenie naszego zachwytu. Hmm... zasada "zaangazowania i konsekwencji"?). Wizyta wyszla troche niezrecznie, bo dziewczyny od razu poczuly sie jak u siebie w domu, zaczely biagac po parterze, wspinac na schody, chichrac i piszczec, tupac jak stado koni, a przeciez dom nadal jest zamieszkaly przez bylych wlascicieli. Zachowanie Emi i Niny budzi jednak nadzieje, ze stres zwiazany ze zmiana adresu nie bedzie az tak wielki i mlode szybko poczuja sie komfortowo w nowym domu. Sprzyjajacy jest tez czas przeprowadzki - jesli nie pojawia sie nieprzewidziane przeszkody, to Boze Narodzenie spedzimy juz u siebie. Bedzie mnostwo wolnego (drugi rodzic w domu non stop), wiele atrakcji (choinki, prezenty, urodziny Emi itp, itp), wiec wydaje sie, ze czeka nas bardzo, bardzo mily okres...
Autor: d o 12:02 0 komentarze