No i jestesmy "u siebie". Mimo moich przypuszczen, nie trzeba mnie bylo do samolotu wolami zaciagac ;-) Pogoda, jak zwykle zreszta jesienia, ladniejsza i bardziej znosna niz przez reszte roku, wiec i nastroje calkiem mile, a powrot nie taki straszny, jak go maluja. Dom, to jednak dom - grunt, ze wlasny, z calym mnostwem gratow niezbednych do zycia oraz z prywatnoscia i intymnoscia nie do przecenienia. Od jutra machina rusza pelna para: szkola Emilki, moje i Niny playgroups oraz planowany basen. Oby tym razem doszedl do skutku, bo zapalenie ucha powraca jak bumerang i odwleka w czasie zajecia na Ponds Forge. Troche jeszcze zyjemy wakacjami w Polsce: w lodowce szyneczka od babci, dojadamy polskie lakocie, po domu walaja sie Polityki, Newsweeki, Charaktery i Przekroje - wszystko celowo nieczytane w Krakowie... Troche ksiazek kupilismy, ale znajac zycie za miesiac sladu po nich nie bedzie :-)
Ogladamy tez zdjecia i trawimy krakowskie doswiadczenia, rozmowy z rodzina i przyjaciolmi oraz wlasne obserwacje. Na mnie pierwsze, najwieksze i najmocniejsze wrazenie pozostawila polska PRZESTRZEN: domy tak wielkie, o palacowej wrecz kubaturze (150 - 200 metrow kwadratowych to standard), a Krakow tak rozlegly. Kolejne mocne wrazenie, to pogoda: sucho, slonecznie i jasno. No i jedzenie: smaczne; bardzo niebezpiecznie smaczne...
Ludzie, no coz, nie raz o tym pisalam, niezmiennie smutni. Z rzadka slychac "przepraszam" - ktos traca w tramwaju i nawet nie raczy...
Trenowalam tez jazde po prawej stronie jezdni - nawet bez wiekszych wpadek, zmiana biegow prawa reka nie jest tak uciazliwa, jak sadzilam. Mialam natomiast mnostwo swoich "pierwszych razow" na drodze: po raz pierwszy ktos mnie nie wpuscil na pas obok, po raz pierwszy ktos wymusil na mnie pierwszenstwo, zajechal droge, wyprzedzil z prawej strony itp.
Zdziwienia tez nie krylam, gdy zobaczylam, ze wszystkie dzieci, niezaleznie od pogody chodza w czapkach... Przy 25 stopniach na plusie (co zdarzylo sie nam ostatniego dnia) obraz kilkulatkow w czapkach jest co najmniej zastanawiajacy. Babcie i nianie natomiast porozbierane do t - shirtow... No wlasnie, kolejne spostrzezenie - babcie i nianie wychowujace dzieci naleza do codziennosci. Tutaj jednak jest to ogromna rzadkoscia, na placach zabaw widac mamy lub tatow, starsze osoby raczej w niedzielne popoludnia, a i to bardzo, bardzo sporadycznie.
Z praktycznych informacji, ktore udalo sie nam zgromadzic przez tych kilka dni: jedzenie jest nadal duzo tansze niz tutaj (kg pomidorow za 2 zlote, kg burakow za 1,50 zeta... ), ubrania sa skandalicznie drogie, a te tansze (w supermarketach) niezbyt urokliwe... sprawdzalismy tez na necie ceny domow (z drugiej reki) i cenowo wypadly calkiem przystepnie: za 180 metrowy dom w Krakowie licza 400 tysiecy zlotych. W Sheffield za te cene kupi sie dom 70cio metrowy. A i to z wielkim trudem, bo zazwyczaj sa drozsze.
Podroze takie sa dla mnie zawsze bardziej podrozami w czasie niz przestrzeni. Ze wzgledu na krotki czas spedzany w drodze, to po pierwsze. Ale rowniez dlatego, ze ta cala Polska, ten caly Krakow pozostaje gdzies daleko za nami, w przeszlosci i wspomnieniach, nietkniety terazniejszoscia i gdy znow sie tam zjawiamy, to troche przenosimy sie w czasie. Odzywaja nie tylko wspomnienia, ale rowniez ta czesc osobowosci, ktorej tutaj nie ma, czlowiek przypomina sobie, ze lubil dawniej cos robic, ze mial przyjaciol szkolnych, swe rytualy, miejsca, smaki, zapachy i ze wszystkiego tego na codzien brakuje.
Dziewczyny zzyly sie bardzo z rodzina, mialy okazje poznac babcie i dziadkow oraz wojkow i ciocie. Nina bardzo sie rozgadala po polsku -silne emocje i "cale miasto mowiace po polsku" zrobily swoje. Babcia, jak to typowa babcia, zameczala je jedzeniem (z Niny zrobila w tydzien niejadka!), ale stwierdzilismy, ze nasza interwencja nie jest konieczna: ani Nina, ani Emi nie daly w siebie wpychac (skadinand przepysznych!) posilkow i jadly tyle, ile mogly. Babcia natomiast gotowala im po 2 obiady, po 2 kolacje i ze 3 zestawy sniadaniowe... Od swieta wzruszajace, na codzien byloby to dla nas pewnie mocno irytujace.
Powrot dla naszych dziewczyn byl bardzo mily - dom, ukochane zabawki, ksiazeczki, wlasne pokoiki i lozeczka, domowe rytualy (kapiel we wlasnej wannie!), harce w ogrodku, to wszystko widac, ze sprawia im podwojna radosc.
A na koniec ostatnia rzecz: reakcja rodziny na wiadomosc o naszym kolejnym dziecku - zaskakujaca! Nikt niczego nie zauwazyl! Myslalam, ze juz widac brzuszek (w koncu to przeciez 5 miesiac!). Przy okazji gratulacji dowiedzialam sie od mojej mamy, ze zawsze bardzo zalowala (i do tej pory zaluje), ze miala tylko dwojke dzieci... ze gdyby mogla wrocic czas, to mialabym dodatkowa siostre lub brata.
niedziela, 11 października 2009
Wspomnienia
Autor: d o 12:11
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
2 komentarze:
To co, wracacie do Polski?... pytanie bumerang!
:-)
Pewnie!
Kiedy? - kolejne pytanie bumerang...
Prześlij komentarz