Moja mama kazdego roku o tej porze mawiala: "swieta, swieta i po swietach". Niesposob zaprzeczyc. Aczkolwiek dla nas labowanie nie skonczylo sie jeszcze, powiem wiecej: dopiero sie zaczelo, bo i dzieci i Grzes maja wolne do 4 stycznia, wiec dopiero sie rozkrecamy ;-)
Tegoroczne swieta byly wyjatkowo wypoczynkowe. W pierwszy dzien, wbrew codziennym przyzwyczajeniom, pozostalismy w pidzamach do samego wieczora; snulismy sie w tym niewyjsciowym stroju miedzy kuchnia, a sypialnia, potem znow kuchnia, by w koncu wypoczac w lozku. Cudem prawdziwym znalazlam w biblioteczce nietknietego Lema ("Pokoj na ziemi") i delektowalam sie nim do wieczora.
Dzis natomiast wygrzebalismy sie z domowych pieleszy okolo poludnia, a ze bylo fantastycznie cieplo wykorzystalismy pogode i pojechalismy na plac zabaw, a potem na obiad i moja ulubiona gingerbread latte "na miasto".
A tu juz pokaz slajdow. Grzes przygotowuje uszka:
poniedziałek, 26 grudnia 2011
Swieta, swieta i...
Autor: d o 19:27
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz