Nogi po dlugim weekendzie bola tak, ze pisac sie nie chce, choc wcale stopami w klawiature nie stukam. Rece, niezaangazowane we wspinaczke tez bola, nie wiedziec czemu. Grzeska dodatkowo plecy od noszenia Ignasia w nosidle. Duzosmy sie nachodzili, 2 razy Gorce, raz (dodajmy odziezowo nieudany) gora Chelm. W planach odleglych bylo nocowanie w gorach w namiocie, ale pogoda wyjatkowo nie dopisala - bylo nie dosc, ze deszczowo, to na dodatek zimno. Ale poza pogoda wszystko dopisalo wysmienicie - lazenie po gorach, nawet z obciaznikami (w postaci malucha na plecach i rekach) przypadlo nam do gustu i teraz czas by weszlo w krew (a raczej w biedne miesnie nog).
Ogladamy widoki z gory, a jak sie wkrotce okaze, rowniez pioruny!
Zerwala sie burza i wielka ulewa, ktora przemoczyla nas.
Wracalismy w strugach deszczu, slizgajac sie po blocie.
Niektorzy usneli ukolysani burczeniem silnika:
A tu juz nagly zwrot w akcji.
Nasz, niemalze ukonczony trawnik, gdzieniegdzie sie ZIELENI PRAWDZIWIE, w innych miejscach brazowi wygladzona ziemia. Ilez to bylo ton ziemi do przeniesienia, wygladzenia, odchwaszczenia? Boze, dzieki, ze to juz za nami.
Pierwsza niesmiala trawka oraz malenkie azalie i rododendrony. Zrobilismy tez wspolnymi silami pole truskawkowe, ale fotki nie mam.
(Ps. Przed chwila dowiedzialam sie, ze truskawki stworzyl czlowiek mieszajac 2 odmiany poziomek...)
A czy ja kiedys wspominalam, ze moim ulubionym sklepem z zabawkami jest decathlon? No najukochanszym i najulubienszym - nawet nie kupowanie, a ogladanie podnosi poziom endorfin.
0 komentarze:
Prześlij komentarz