czwartek, 17 stycznia 2019

3:1 for happiness

Czy nauka o emocjach człowieka, o czymś tak nieuchwytnym jak natura ludzkich uczuć może mieścić się w ramach obliczeń matematycznych? Czy psychologia jest nauką humanistyczną, czy może w połączeniu z najnowszymi metodami badawczymi polegającymi na neuroobrazowaniu pracy mózgu staje się na naszych oczach dziedziną nauki ścisłą? Och, gdybym tylko mogła urodzić się jeszcze raz wiedziałabym dokładnie jaką dziedzinę wiedzy studiować! Dziś pozostaje mi jedynie hobbistyczne zagłębianie tajników działania pracy ludzkiego umysłu, czytanie dostępnych i zrozumiałych dla laików opracowań i książek z pogranicza psychologii, neurologii, socjologii i dziedzin pokrewnych. To nic. I tak mnie to cieszy, że dostęp do tego typu informacji jest obecnie szeroki.
Moim szczególnym zainteresowaniem cieszy się psychologia pozytywna, a więc taka, która (najogólniej rzecz ujmując) zajmuje się badaniem pojęcia szczęścia. Jak to się dzieje, że niektórzy ludzie są zadowoleni z życia? Co wpływa na taki stan rzeczy? Czy istnieje recepta na szczęście? A jeśli tak, to jaka?
Zakres zagadnienia jest ogromny, nie sposób zająć się nim w jednym krótkim poście na blogu. Z pewnością będę wielokrotnie wracać do tej tematyki w tym roku pisania. Dziś chcę przestawić pokrótce niesamowite według mnie wyniki badań nad szczęściem, które mają wiele wspólnego z matematyką! Zafascynowały mnie rezultaty analiz przeprowadzonych przez psycholog Barbarę Fredrickson, która od lat postuluje konieczność poszukiwania sposobów na wzbogacenie naszego życia w pozytywne emocje. Z jej badań wynika, że abyśmy czuli się szczęśliwi, na każde negatywne uczucie w naszym życiu MUSZĄ przypadać trzy pozytywne. Mogą to być na przykład: zachwyt, współczucie, zadowolenie, wdzięczność, radość, nadzieja, miłość, pożądanie. Negatywne uczucia, o których mowa to między innymi: gniew, pogarda, obrzydzenie, wstyd, strach, smutek, zażenowanie. Badaczka udowodniła, że chcąc osiągnąć zadowolenie z życia wcale nie trzeba eliminować negatywnych uczuć (jest to, jak wiemy, niemożliwe), trzeba raczej starać się zwiększyć liczbę tych pozytywnych, by utrzymać odpowiednie proporcje, a więc trzy do jednego. I tyle! Krótkie, treściwe, logiczne jak cała matematyka świata. Prosto zapamiętać tą metodę, łatwo wdrożyć w życie mając na uwadze tylko zależność między tymi dwoma cyframi. Trzy do jednego dla szczęścia. Ciekawsze jeszcze wydaje się podążenie tym tropem i analiza kolejnych badań psychologicznych, na podstawie których naukowcy obliczyli coś, co nazwali "współczynnikiem pozytywności".Tworzy się go, dzieląc całkowitą liczbę uczuć pozytywnych przez sumę negatywnych. Co więcej, współczynnik pozytywności jest również receptą na udany związek. Doktor John Gottman badał naukowo relacje między partnerami. Po dokładnej analizie czynników wpływających na szczęście w małżeństwie doszedł do wniosku, że trwałość związku można przewidzieć na podstawie proporcji pozytywnych i negatywnych doświadczeń danej pary. Wydaje się, że idealną kombinacją jest pięć do jednego. Im mniej pozytywnych interakcji przypada na jedną negatywną, tym większe prawdopodobieństwo rozwodu.
I znów matematyka wkracza do umysłów. Warto o tym pamiętać, gdy w powietrzu wisi sprzeczka. Aby ją zneutralizować trzeba wspólnie przeżyć aż pięć miłych uczuć. Co oczywiście samo w sobie jest miłe, niemniej jednak warto dbać o właściwy współczynnik pozytywności i pamiętać o dwóch liczbach: pięć do jednego kochani! Dla miłości.

/Przy pisaniu tego wpisu korzystałam z książki "Między pesymizmem a optymizmem" Elaine Fox/




Is the study of human emotions, something as elusive as the nature of human feelings, fit into mathematical calculations? Is psychology a humanistic science, or maybe combined with the latest research methods based on the neuroimaging of brain work, it becomes an area of ​​exact science? Oh, if only I could be born again, I would know exactly what field of knowledge to study! Today, I am left with only a hobby of exploring the secrets of the work of the human mind, reading available and understandable studies and books from the borderline of psychology, neurology, sociology and related fields. That`s ok. It makes me happy anyway that access to this type of information is currently wide.
Positive psychology enjoys my special interest, which is one which (generally speaking) deals with the study of the concept of happiness. How is it that some people are happy with life? What affects this state of mind? Is there a recipe for happiness? And if so, what is it?
The scope of the issue is huge, it is impossible to deal with it in one short blog post. I will certainly come back to this subject many times this year. Today, I want to briefly review the results of research on happiness that have much in common with mathematics! I was fascinated by the results of analyzes carried out by the psychologist Barbara Fredrickson, who for years has been postulating the necessity of searching for ways to enrich our lives with positive emotions. Her research shows that for us to feel happy, there must be three positive feelings for each negative feeling in our lives. These can be, for example: admiration, compassion, contentment, gratitude, joy, hope, love, desire. The negative feelings mentioned are, among others: anger, contempt, disgust, shame, fear, sadness, embarrassment. The researcher proved that in order to achieve satisfaction with life, it is not necessary to eliminate negative feelings (this is, as we know, impossible), but rather try to increase the number of positive ones in order to maintain proper proportions, ie three to one. And that's it! Short, rich, logical like the whole mathematics of the world. It is easy to remember this method, it can be easily implemented with only the relationship between these two figures in mind. Three to one for happiness. It seems even more interesting to follow this path and to analyze subsequent psychological tests, on the basis of which the scientists have calculated what they called the "coefficient of positivity". It is created by dividing the total number of positive feelings by the sum of negative ones. What's more, the positivity factor is also a recipe for a successful relationship. Dr. John Gottman has researched scientifically the relationship between partners. After carefully analyzing the factors affecting happiness in marriage, he came to the conclusion that the durability of the relationship can be predicted on the basis of the proportion of positive and negative experiences of a given pair. It seems the ideal combination is five to one. The less positive interactions there is for one negative, the more likely you are to divorce.
Again mathematics enters the minds. It is worth remembering when there is an argument in the air. To neutralize it, you have to experience five nice feelings together. Which, of course, is nice in itself, but it's worth taking care of the right positivity and remembering two numbers: five to one dear! For love.

/ When writing this entry, I used the book "Between Pessimism and Optimism" by Elaine Fox /

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Emotional intimacy

Nie wiem, czy każdy ma w sobie coś, co potrafi go otrząsnąć z codzienności, wytrącić z zamartwiania się, przenieść w nieczas, gdzieś daleko stąd, nie tu i nie teraz. Dla mnie czymś, co uruchamia taki stan umysłu jest słuchanie śpiewu ptaków, a w szczególności gruchania gołębi.
Wróciliśmy z Polski, ze świąt, sylwestrów i nowych roków, z imprez, odwiedzin, spotkań, przyjaciół, znajomych i rodziny. Jechaliśmy te dwa tysiące kilometrów autem wyładowanym nieracjonalnym bagażem - bo przecież polskie jabłka smakują najlepiej - z zapasem farb akrylowych na kolejne sześć miesięcy malowania, z walizką polskich książek. Najcenniejsze bagaże nie ważyły jednak nic, miejsca nie zajmowały wcale. Najcenniejsze to bagaże doświadczeń. Wśród nich perełką było przeżycie bliskości emocjonalnej z grupą ludzi, która była mi bliska ponad dwadzieścia lat temu. Potem nasze ścieżki się rozeszły, każdy pobiegł do swojego życia, by przeżywać je jak najlepiej. Kilka lat temu znów zaczęliśmy się widywać przy okazji świąt i sylwestra. Kolacja, wino, wspomnienia, śmiechy, te same twarze. Zawsze miło, zawsze przyjacielsko. Teraz, w tym roku, poczułam od grupy (albo w grupie) masę pozytywnej energii, ogromne wsparcie i tą bliskość emocjonalną, którą nawiązuje się tylko z niektórymi i raczej bardzo rzadko. Jestem pewna, że każdy z nas czuł podobnie, bo w ciągu 10 dni spotkaliśmy się aż 3 razy, a rozejść się do domów nie było łatwo - nie wiadomo kiedy czas zleciał i rozstawaliśmy się o 3 nad ranem.
O świcie dobiegł mnie zza okna śpiew ptaków. Spotkania z przyjaciółmi z dawnych lat otrząsnęły mnie z codzienności. Tak jak gruchające gołębie.
Zazwyczaj, gdy myślimy o bliskości emocjonalnej, mamy przed oczyma obraz relacji, którą tworzymy z ludźmi bardzo bliskimi: z przyjaciółmi, rodziną, dziećmi, partnerem. Wydaje się to być naturalne, być może nawet oczywiste, bo płynące ze specyfiki owych więzi. Chciałoby się wręcz powiedzieć: tak powinno być. Relacje z osobami najbliższymi obciążone są oczekiwaniem takiej właśnie zażyłości. Oczekiwania mają jednak to do siebie, że mogą zostać zawiedzione.
Na spotkaniach z dalszym kręgiem znajomych, a czasami nawet spotkaniach z ludźmi, których się widzi po raz pierwszy w życiu, nie ciąży balast wymagań dotyczących bliskości emocjonalnej. Nikt nie wyobraża sobie po relacjach tego typu, że zaspokoją jego potrzebę bliskości. I właśnie dlatego moje około-świąteczne spotkania z grupą znajomych z dawnych lat tak bardzo mnie zaskoczyły.
Bliskość emocjonalną rozumiem jako świadomość, że w relacji z kimś możesz komuś zupełnie zaufać, powiedzieć wszystko, zwrócić się z każdą sprawą - niezależnie od tego, co akurat przechodzisz we własnym życiu. Otwierasz się przed tą osobą, bo czujesz się bezpiecznie. Czerpiesz przyjemność z łączącej was bliskości oraz świadomości, że ktoś widzi cię dokładnie takim jakim jesteś. Tego typu więź ma szansę zaistnieć tylko wtedy, gdy druga osoba chcę cię poznać naprawdę, a nie jedynie osądzać. Bardzo ważne jest zainteresowanie jakim drugi człowiek obdarza twoje uczucia. Jest on żywo i autentycznie zaangażowany w to, co akurat czujesz, chce cię wysłuchać, zrozumieć twoje przeżycia, decyzje, wybory, rozterki, twój tok rozumowania. W trakcie rozmowy z tobą nie "załatwia" własnych spraw, nie używa cię do własnych, psychologicznych celów: nie podnosi sobie poczucia własnej wartości wywyższając się ponad ciebie lub wartościując, nie poucza, nie traktuje protekcjonalnie. Gdy w kontakcie z drugim człowiekiem brakuje bliskości emocjonalnej czujesz pustkę, ogarnia cię poczucie samotności. Mimo, że rozmowa toczy się wartko czujesz, że odbijasz się jak od ściany z własnymi uczuciami, że mur, jakim otoczona jest ta druga osoba uniemożliwia prawdziwy, głęboki kontakt. Powierzchowność relacji przejawia się płytkim dialogiem, rozmowami mającymi zapełnić jedynie pustkę między wami. Czujesz, że otwartość emocjonalną, jaką ofiarowujesz drugiemu człowiekowi nie ma dla niego wartości, że twoje przemyślenia i przeżycia, ale chyba przede wszystkim uczucia są dla tej osoby po prostu nieważne. Unikanie bliskości emocjonalnej przejawiać się może na wiele sposobów: ktoś może ci jawnie okazywać, że nie słucha. Może ci przerywać, w trakcie mówienia zmieniając temat lub ochoczo wykrzykując "ja też tak mam", po czym gładko przechodzi do rozprawiania na swój temat ignorując fakt, że pozostawił cię z urwanym w pół słowa tokiem myślenia. Ludzie, którzy nie potrafią, lub nie chcą nawiązać bliskości emocjonalnej otaczają się grubym murem: nie dopuszczają do tego, by rozmowa zeszła na temat twoich emocji, często (choć nie zawsze!) emocji trudnych, niemiłych, złożonych, ciężkich, ambiwalentnych. Nie są też chętni do rozmowy na temat ich własnych uczuć.
Poczucie bliskości emocjonalnej z drugim człowiekiem nie musi się nawiązywać poprzez roztrząsanie jedynie kwestii emocjonalnych, poprzez rozmowę stricte o uczuciach. Nie w tym rzecz! Można prowadzić dialog o czymkolwiek, o przysłowiowej pogodzie i czuć, że oto jestem z kimś kto chce ze mną być na prawdę, kogo interesuje, kto słucha i stara się zrozumieć, kto chce być blisko.
Zawsze przy tego typu rozważaniach na temat natury ludzkiej rodzi się we mnie chęć znalezienia odpowiedzi na pytanie skąd się to bierze, dlaczego niektórzy ludzie nie nawiązują bliskości emocjonalnej, dlaczego jej aktywnie unikają. Wydaje mi się, że głównym powodem może być w tym przypadku niedojrzałość emocjonalna wynikająca ze strachu przed uczuciami i przed bliskością. Człowiek świadomy własnych stanów emocjonalnych, człowiek znający samego siebie, człowiek akceptujący w sobie każde uczucie nie boi się bliskości. Osoba dojrzała emocjonalnie czuje się bezpiecznie i ufa, zarówno sobie, jak i innym. Z dojrzałości emocjonalnej płynie ogromna siła. Moc człowieka, który jest dojrzały polega też na tym, że akceptuje on fakt istnienia relacji płytkich i powierzchownych, byle jakich. Rozumie, że z niektórymi osobami nigdy nie nawiąże relacji bliskich, że spotkania z nimi zawsze będę jedynie kurtuazyjną wymianą uwag na tematy poboczne, że zamiast rozmowy toczyć się będą dwa, oddzielne monologi, że spotkania takie będą w nim pozostawiać poczucie pustki, samotności, niedosytu, braku, smutku.





I do not know if everyone has something in them that can shake him out of everyday life, get out of worrying, move in a moment, somewhere far away, not here and now. For me, something that triggers this state of mind is listening to birds singing, and in particular cooing pigeons.

We came back from Poland, from holidays, New Year's Eve, from events, visits, meetings, friends, acquaintances and family. We traveled these two thousand kilometers by car unloaded with unreasonable luggage - because Polish apples taste best - with a supply of acrylic paints for the next six months of painting, with a suitcase of Polish books. However, the most valuable luggage did not weigh anything, did not occupy any place at all. The most valuable is the baggage of experience. Among them, the pearl was the survival of emotional closeness with a group of people who was close to me more than twenty years ago. Then our paths diverged, everyone ran to their lives to experience them as well as possible. A few years ago, we began to see each other again on the occasion of Christmas and New Year's Eve. Dinner, wine, memories, laughter, the same faces. Always nice, always friendly. Now, this year, I felt a lot of positive energy from the group (or in a group), huge support and emotional closeness, which can be associated only with some people and rather very rarely. I am sure that each of us felt similarly, because in 10 days we met up three times, and it was not easy to go to the home - we didn't even realized when time went by and it was 3 AM.
At dawn, I heard birds singing from behind the window. Meetings with friends from the old days brought me back from everyday life. Just like pigeons cooing.

Usually, when we think about emotional closeness, we have the image of a relationship that we create with very close people: with friends, family, children, and a partner. It seems to be natural, perhaps even obvious, because of the specificity of these bonds. One would even like to say: it should be this way. Relations with loved ones are burdened with the expectation of such familiarity. The expectations, however, are to the point that they can be disappointed.

In meetings with further circles of friends, and sometimes even meetings with people you see for the first time in your life, you do not have to worry about emotional proximity requirements. No one can imagine this type of relationship that will satisfy his need for closeness. And that is why my christmas meetings with a group of friends from the old days surprised me so much.

I understand emotional proximity as being aware that in a relationship with someone you can completely trust someone, say everything, turn to every matter - regardless of what happens in your own life. You open yourself to this person because you feel safe. You take pleasure in the closeness that connects you and the awareness that someone sees you exactly as you are. This type of bond has a chance to exist only when the other person wants to get to know you really, not just judge you. It is very important to be interested in what the other person gives you. He is lively and genuinely involved in what you are feeling, wants to listen to you, understand your experiences, decisions, choices, dilemmas, your reasoning. During the conversation with you, he does not "take care" of his own affairs, he does not use you for his own psychological purposes: he does not raise his self-esteem by exalting himself above or appreciating, he does not teach, he does not patronize. If you feel emptiness in contact with another human being, you feel a sense of loneliness. Although the conversation goes on you feel that you are bouncing off the wall with your own feelings, that the wall surrounded by the other person prevents real, deep contact. The surface of the relationship manifests itself in a shallow dialogue, conversations that only fill the emptiness between you.
You feel that the emotional openness that you offer to another man has no value for him, that your thoughts and experiences, but probably first and foremost feelings are simply irrelevant to that person. Avoidance of emotional closeness can be manifested in many ways: someone can show you clearly that he is not listening. He may interrupt you while speaking, changing the subject or eagerly shouting "I also have it," and then smoothly goes on to discuss it, ignoring the fact that he left you with a half-word of thought. People who can not or do not want to establish emotional closeness surround themselves with a thick wall: they do not allow the conversation to go down on your emotions, often (but not always!) emotions that are difficult, unpleasant, complex, heavy, ambivalent. They are also not willing to talk about their own feelings.

The feeling of emotional closeness with another person does not have to come about by discussing only emotional issues, by talking strictly about feelings. It's not the point! You can have a dialogue about anything, you can have a small talk about weather and feel that here I am with someone who wants to be with me, who is interested, who listens and tries to understand who wants to be close.

Always with this type of consideration on the subject of human nature, I am eager to find the answer to the question where it comes from, why some people do not establish emotional closeness, why they are actively avoiding it. It seems to me that the main reason may be in this case emotional immaturity resulting from fear of feelings and closeness. A man aware of his own emotional states, a man who knows himself, a man accepting in himself any feeling is not afraid of closeness. An adult who is emotionally mature feels safe and trusts, both himself and others. Emotional strength flows enormously. The power of a mature man is also based on the fact that he accepts the existence of shallow and superficial relations. He understands that with some people he will never relate to close relates, that meeting them will always be only a courtesy exchange of remarks on side subjects, that instead of conversation there will be two separate monologues, that such meetings will leave him feeling empty, lonely, unsatisfied, lack, sadness.

Współtwórcy