czwartek, 28 stycznia 2016

Spaziergang

środa, 27 stycznia 2016

Dziewczyny na stoku

https://youtu.be/h864m8Nj9G4

Babski dzień

Cały dzień na stoku z dziewczynami! Wszystko (mnie) boli.  Jutro odpoczywam.

wtorek, 26 stycznia 2016

Romek na stoku daje czadu

https://youtu.be/eyh1rDqJ6Aw

Mega

https://youtu.be/cPEAipkaZdw

Cd ferii zimowych

Oprócz zdjęć zaraz wgram filmiki - dzieci radzą sobie na stoku tak dzielnie, że muszę się nimi pochwalić.  Chociaż i tak to tata zasługuje na miano SUPERMANA.  Codziennie przez pół dnia zjeżdża z góry z Ignasiem między nogami.  Nie wiem jak on daje radę...
Tak więc Ignacy jest najmłodszy na stoku, ale najdzielniejszy jest Grześ.

poniedziałek, 25 stycznia 2016

Alpy

Warunki mieszkaniowe mamy świetne, trasy narciarskie długie, ośnieżone, puste.  Dzieci zjeżdżają z samego szczytu.  Wszyscy dobrze się bawimy!

środa, 20 stycznia 2016

Podstolice

https://youtu.be/ZufpC0a8_Mo

Tata z Ignasiem

https://youtu.be/V0WJcCTmo0c

wtorek, 19 stycznia 2016

Megamózg

Emilia czyta takie książki po angielsku w jeden dzień!

Narty

Patrząc dziś na dzieci czułam dumę - są zupełnie samodzielne na stoku. Jedynie Ignacy wymaga asysty.  Reszta pięknie jeździ! Za kilka dni wyjazd do Austrii - cieszę się nie tylko z powodu nart, ale też ze względu na piękne Alpy.  Na te niesamowite widoki.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Georgia - RIP

Kilka dni temu Emi miała sen - zakopywalismy nasze koty w ziemi. Dziś dowiedzieliśmy się, że nasza kotka Georgia zdechła potrącona przez samochód. Leży niemalże w tym samym miejscu, gdzie kopaliśmy dla kotów dół we śnie.
Miała strasznego pecha. Na Staropolskiej ruch jest niewielki.
Cały dzień przepłakany. Tak się zawsze mówi po, ale to rzeczywiście była ulubiona nasza kotka - taka ufna, domowa, milusińska. Gdy jeszcze nie wiadomo było, którego kociaka sobie zostawimy,  to miała to być albo ona albo  Rudek.
Wczoraj wieczorem nie przyszła na jedzenie. Dziś rano, po mroźnej nocy też się nie pojawiła. Dzieci pobiegły jej poszukać.  Za chwilę wróciły z płaczem - znalazły ją na drodze. Przysypaną śniegiem.
W południe malowaliśmy Georgie na pamiątkę.

niedziela, 17 stycznia 2016

Muzealne spostrzeżenia

Ubiegłam go, przechytrzyłam! Zamiast męczyć się z utrzymaniem plusowej temperatury w domu, po prostu z niego wyszłam. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i ruszyłam z całą gromadą na podbój muzelanych sal. Ha, ha, żartuję przecież - nie marne 15 kresek powyżej zera było jedynym powodem, dla którego poszliśmy dziś oglądać malarstwo polskie XX wieku, a chęć jeszcze z grudnia zeszłego roku. Dziś nadarzyła się okazja, a i pogoda sprzyjała. I był Witkacy oraz Malczewski, Tetmajer i Boznańska. I wielu innych też. Głównym uczuciem po dzisiejszej wyprawie jest zaskoczenie, że to malarstwo jest na tak niskim poziomie. Spodziewałam się oczarowania, piękna, inspiracji. A płótna wydały mi się matowe, niekolorowe, niedokończone, jak podmalówki, jak szkice olejem. Nie wiem skąd się to wzięło, ale jedynym słowem, które najtrafniej mogłoby scharakteryzować to, co dziś zobaczyłam jest przeciętność. Współczesne obrazy są o stokroć bardziej domalowane, dopieszczone, wystudiowane, dopracowane. Troska o szczegół i o wykonanie jest dziś o wiele większa - wydaje mi się, że głównym powodem tego jest powszechna dostępność internetu i fotografii. Ta możliwość obserwacji innych i porównywanie prac ludzi z całego świata sprawia, że fuszera nie przechodzi! Emilka trafnie skwitowała te wszystkie "dzieła": mamo, czy oni się wszyscy na tych obrazach dopiero uczyli JAK malować?"

Dziś znowu nic nie namaluję i nie siądę do maszyny również, choć godzina jeszcze wczesna. Mam książek stos, więc może to jest sposób na przemęczony wieczór. Chciałam jeszcze napisać trochę o swych matczynych troskach dotyczących Ignasia. Już niedługo idzie w świat, pod opiekę obcych. A widzę, że niełatwo może mu być z tymi obcymi. Głównie z powodu niezrozumienia. Bo on jest zupełnie inny od wszystkich dzieci, cały jest jakby bardziej. Mocniej przeżywa uczucia, więcej rzeczy go frustruje, nie łatwo go zrozumieć (jeśli się go nie zna). Swym zachowaniem nie budzi sympatii. Stare babsztyle nazywają takie dzieci "niegrzecznymi", podejrzewają o złośliwość, o czynienie innym na złość, na przekór. Tylko ktoś, kto liznął choćby podstawy pedagogiki oraz psycholigii rozwojowej wie, co się kryje pod Ignasiowym płaczem i krzykiem. Często jest to nadmiar bodźców, niezaspokojone potrzeby (zmęczenie, głód, zbyt duży hałas, za dużo ludzi itp). Ignaś jest typowym wrażliwcem, któremu przeszkadza niewygodne ubranie, metka na koszulce i tysiąc innych banałów, pierdół, bzdetów. Ja to wiem, bo go znam. Mam nadzieję, że przez niezrozumienie nie doczepią do niego tej wrednej łatki pod tytułem "niegrzeczne dziecko". Taka etykietka utrudnia życie, psuje to, co przez lata budowałam - jego wiarę w siebie. Mam nadzieję, że jego charakter i sposób wyrażania siebie nie będzie odbierany negatywnie, bo wiem, że on jest dobrym, kochanym, a przede wszystkim wrażliwym dzieckiem. A to, że częściej płacze niż inne dzieci nie bierze się z tego, że chce komuś utrudnić życie, a jedynie z tego, że mu w tym życiu, z jakiś powodów bywa źle.

sobota, 16 stycznia 2016

Zima

Moja osobista rozgrywka z piecem węglowym trwa w najlepsze. Jest wymagający jak niemowlę, kapryśny jak dwulatek, niestały jak nastolatek. Drewno za mokre,  węgiel przygasza,  koks zamula. Biegam do niego co pół godziny,  doglądam, dosypuję, mieszam.  Miał litość wreszcie przed wieczorem, jest żar,  powinno być ciepło przez kilka godzin nocnych.
Myślałam, że się ta sobota nie skończy.  Dom pełen ludzi, gości opieszałych w zbieraniu się do wyjścia.  Ignacy nie chciał usnąć. Reszta grymasiła, darła się,  Romek popłakiwał za tatą. Po raz pierwszy od rana siedzę na sofie. W uszach piszczy cisza. Słyszę własne myśli - to dobrze, znak, że jeszcze żyję.

czwartek, 14 stycznia 2016

Krzątaczki

Najtrudniejszym momentem w ciągu doby bywa często wieczór i pora położenia wszystkich dzieci do spania. Trzeba je wyciszyć - nakarmić, wykąpać, wysuszyć, przebrać w pidżamy, przeczytać książeczki, wyperswadować kolejne i kolejne książeczki, położyć się z nimi do łóżka, przytulić i poczekać aż zasną. Rzecz się tyczy chłopaków obecnie, bo dziewczynom nie czytamy już i same się szykują do spania. Ale i tak się ociągają, zagadują, wracają na dół z byle powodu, po sto razy chcą się napić wody, jeszcze coś przekąsić, a gdy mają gorszy dzień, to się po prostu kłócą w łóżkach, skarżą na siebie nawzajem. Rodzice w tym czasie są już na skraju sił i wytrzymałości psychicznej - po całym dniu skakania przy nich, zaspokajania potrzeb, pracy w domu, jeżdżeniu po kursach i zajęciach dodatkowych. Mnie też towarzyszy często zniecierpliwienie - cały dzień obiecywałam sobie, że wieczorem zrobię "coś" -  czyli namaluję obraz, uszyję cokolwiek albo po prostu napiszę wreszcie wpis na blogu. Cały dzień czekam na wieczór, by móc coś wreszcie zrobić "dla siebie". I gdy już wreszcie jest w domu cisza, gdy już śpią spokojnie okazuje się, że nie mam na nic siły. Tak jest teraz. Patrzę bezradnie na blejtram. I mimo, że przez cały dzień oszczędzałam siły, to moja bateria wewnętrzna wskazuje zero. W tej chwili zszedł na dół zapłakany Romek - ścierpła mu ręka w czasie snu. Musiałam go, po raz nie wiem który zaprowadzić na górę, do łóżka. Z przedsionka dochodzi odgłos pralki (dzisiaj to już czwarta!) i suszarki (trzecia!), a w kuchni "leci" druga tego dnia tura zmywarki. Zaraz idę spać, a od jutra to samo. Od samego rana pranie, suszenie, układanie w szafach i pokojach, zmywanie, gotowanie, odkurzanie. Krzątnie. Tak to się niewinnie nazywa. A kobiety, które przez setki lat wykonywały te małe, drobne, codzienne czynności zapewniające funkcjonowanie i przetrwanie potomstwa gatunku ludzkiego nazywają się krzątaczki. Krzątaczki są ciche, jak robotnice mrówki wykonują od świtu do nocy te same żmudne, nudne, czynności - czynności, po których często do wieczora nie ma śladu. Ciuchy się pobrudzą, pogniotą, gary znów urosną w zlewie pod sufit, dom zakurzy, jedzenie się strawi i wysra. A z pracy wykonywanej latami nie ma żadnej, poza symboliczną, gratyfikacji. Za zapłatę ma wystarczyć wdzięczność. I sukcesem życiowym można określić sytuację, gdy rzeczywiście ktoś tą pracę doceni. I myślę, że homo sapiens źle to wszystko zorganizował. Jesteśmy najagresywniejszym ze stworzeń stąpających po tej planecie - nie dość, że wszystkie inne stworzenia zdominowaliśmy i stworzyliśmy sobie podległymi, nie dość, że w ramach własnego gatunku stworzyliśmy "podgatunki", czyli wszystkich ludzi innej rasy niż biała, to na dodatek 50% ludzkości haruje za darmo, by wychować kolejne pokolenia. Niesprawiedliwością jest nieodpłatna praca w domu. Kobiety wychowują dzieci, które są tylko w 50% przekaźnikiem ich genów. Kolejne 50% genów należy do samców. U podstaw niesprawiedliwości leży sposób rozmnażania się ludzi - kobieta oddaje swoje ciało, by wychodować dziecko, potem swym ciałem karmi to dziecko, a następnie powinna wychowywać to dziecko. Współczesna nauka mówi, że przynajmniej do 3 roku życia dziecko powinno STALE przebywać z matką. Tak więc kobieta jest przez 3 lata i 9 mcy de facto wyłączona z walki o przetrwanie. Ma ręce pełne roboty. Co więc zrobili z tym czasem panowie? Z tym czasem, gdy kobiety (z przyczyn biologicznych, naturalnych) nie mogą z nimi konkurować? Jak się zaopiekowali słabszymi w tym czasie kobietami? Wcale się nie zaopiekowali. Sprowadzili w wymiarze instytucjonajnym pracę kobiet do zera. Zapłata za wychowywanie dzieci? Ha, ha, ha. Przecież to się samo robi. Przecież to nie praca. A już napewno nie praca za płacę. Co więc robią współczesne kobiety - wbrew sobie, wbrew instynktowi, z katastrofalnymi skutkami dla dzieci, oddają swe potomstwo na wychowanie obcym - babciom, niańkom, żłobkom. Nie znam kobiety, która nie cierpiałaby i nie miała poczucia winy, że oddaje swoje maleństwo na wychowanie innym. Każda w głębi duszy wyje. I każde dziecko na tym traci. Jestem współczesną kobietą, ale postąpiłam zupełnie niewspółcześnie w swym życiu. Posłuchałam instynktu. Tego głosu, który zakodowany milionami lat życia istot człekopodobnych mówił, że opieka nad własnym potomstwem to absolutny priorytet. Absolutny. Miałam to szczęście, że dzięki mężowi, w sensie finansowym, nigdy nie musiałam martwić się o przetrwanie. W tym względzie można powiedzieć, że jesteśmy jak jedna istota, wyznajemy te same wartości. Postawa mojego męża podtrzymuje moją wiarę w człowieka. Ale cała reszta ją kruszy. Żeby cały system opieki nad potomstwem był tak zorganizowany, że kobiety na tym tracą? A gdybym tak chciała teraz powrócić do swojej ścieżki zawodowej, to przepraszam gdzie bym była? Tam, gdzie 12 lat temu? A co sie działo przez tych 12 lat? Nie żyłam? Byłam w śpiączce? Nie pracowałam? To kto to wszystko robił??? Za te same lata przeharowane na zatrudnieniu byłyby pieniądze. Byłaby zapłata. A za moje 12 lat nic. I naprawdę, tylko dzięki mądrości i przyzwoitości mojego męża, tam na górze śpi teraz syta czwórka małych ludzi. Kolejne pokolenie ludzi. Mam nadzieję, że to pokolenie zajmie się naprawianiem świata i likwidowaniem niesprawiedliwości. Nasze tego nie zrobiło.

sobota, 9 stycznia 2016

zdjęciowo

Zdjęć  się nazbierało znów mnóstwo. Po co nam te zdjęcia? Setki fotek, filmików, dokumentacji. Kto to będzie po nas oglądał - tak czasem się zastanawiam. Taka ilość, że wysprzątać w pamięci komputera i na dyskach trudno, ogarnąć, przeselekcjonować, odgadnąć co ważne, a co mniej.
Święta i ferie minęły szybko. Mnie zawsze ogarnia w grudniu zdenerwowanie. Nie lubię tego. I chyba wcale za grudniem, właśnie z tego powodu, nie przepadam. Nie jestem mamą, która sprząta i gotuje przedświątecznie, ale mimo wszystko gorączka bożonarodzeniowa mnie dołapuje. Nie lubię jej. Tak więc cieszę się w duszy, że to już za mną. A stresuję się świętami też z tego powodu, że czekają nas zawsze wizyty rodzinne. I w związku z nimi te wszystkie sprawy, które są niezałatwione. I które nigdy nie będą. Trudne uczucia. Wspomnienia. Żale.
U mamy Wigilia była bardzo miła. Babcia Danusia stara się zawsze, by było przyjemnie, smacznie, domowo, odświętnie i by dzieci miały góry prezentów. I to jest takie miłe. Ale też ciężkie, bo na codzień z mama jest tak strasznie trudno. I tak mi żal nie jest z nią tak miło zawsze...
Odwiedziliśmy też dziadków Czeluśniaków. Beatka i Artur kupili dzieciom żywego króliczka. Oddaliśmy go im. U nas stałby się karmą dla naszych 5 kotów. Zginąłby śmiercią tragiczną pewnie jeszcze przed końcem świąt.
U taty było niemiło. Chociaż tata fajny... Dzieci lubią dziadka Tadka. Cieszę się. I nie chcę, by zagłębiały się w przeszłość, w to wszystko, co jednak rzuca się cieniem na relacje z nim.
Potem musieliśmy odpocząć. Emilki urodziny spędziliśmy w Białce, na nartach. Dzieci fantastycznie dają sobie radę na stoku. Nawet Ignaś miał na sobie pierwszy raz narty. I przy pomocy Grzesia wjechał wyciągiem i zjechał z górki.
Sylwester spędziliśmy w domu, zorganizowaliśmy imprezę z naszymi jedynymi znajomymi w Polsce. Były rozmowy, próby tańca (niestety znajomi się nie postarali i po kilku kawałkach poddali - wróciliśmy do imprezy siedzącej). Piekliśmy pierniczki. Dekorowaliśmy je lukrem. Gadaliśmy.
No i leci styczeń. Jest śnieżnie. Mroźno.
Za chwilę wyjazd w Alpy na narty. Nasz pierwszy, rodzinny wyjazd narciarski. Mam stresa. Czy damy radę??? Damy. Jak zawsze damy. Ale się troche boję o sprawy organizacyjne.
Zaraz w lutym Ignaś zaczyna przedszkole. I jest to największa zmiana w naszym, w jego i w moim życiu. W jego, bo wiadomo co. W moim, bo po raz pierwszy odkąd zostałam mama będę mieć 5 godzin wolnego. Codziennie. Nie umiem sobie tego wyobrazić. Jak to jest mieć tyle czasu dla siebie? Codziennie. Nieodwołalnie. I ile rzeczy można w tym czasie zrobić. Od tylu lat żyję wbrew prawom fizyki - czas rozciągam i dopakowuję setką czynności wykonywanych ekspresowo, w mgnieniu oka, w ćwierć sekundy, zawsze po kilka naraz. A teraz będę mogła robić JEDNĄ rzecz naraz. Szybko się człowiek przyzwyczaja do dobrego - a dla mnie ważne jest bym nigdy nie zapomniała, jak strasznie było ciężko z małymi dziećmi. Bo to, że dałam radę daje mi siłę na całe życie, udawadnia, że skoro potrafiłam, to już nic w życiu nie zdoła mnie złamać. Już nic nie będzie tak trudne, jak wychowywanie czwórki małych dzieci. Ach, zresztą, i tak jest już od roku tak prosto, lekko, łatwo - przecież śpię po nocach. Z nadmiaru sił nauczyłam się malować i przez rok stworzyłam 45 obrazów. Teraz będę malować od rana. Przy świetle dziennym. Pełna sił. Energii. Cieszę się bardzo. Ruszy też blog. Bo wieczorami już sił na niego nie starcza. Ale od lutego: nowe życie. I nowe posty! Więcej. Treściwiej. I pełnymi zdaniami! 
 
 
 




















































Współtwórcy